Mamy na dzielni (jak to niektórzy mówią) lodziarnię, która jest otwarta przez całe lato. Chodzimy tam sobie z moją córką popołudniami. Tosia zajada lody, a ja obserwuję klientów. Choć większość stanowią rodziny z dziećmi, na podstawie ich krótkiego pobytu w lodziarni można sporo się o nich dowiedzieć. Nie spacerujemy z lodami, tylko siedzimy i jemy. Siedzieć można w środku albo na ławkach lub leżakach na zewnątrz.

Wpada chłopiec, lat 7 na oko. – Ja chcę czekoladowe! – krzyczy od progu. Oczywiście nie trzyma drzwi, które trzaskają za nim. Nie mówi nikomu dzień dobry, tylko od razu biegnie do lodów i szuka czekoladowych. Za chwilę wchodzi ojciec, który też nie mówi dzień dobry i też nie trzyma drzwi (znów głośno trzaskają). – Ile chcesz gałek? – zwraca się do syna. Ustalają smaki i ojciec składa zamówienie, nie patrzy w oczy sprzedawcy, płaci kartą i nie odpowiada na pytanie, czy wydrukować potwierdzenie. Dostają lody, nikt nie mówi dziękuję albo do widzenia, i wychodzą.

Wchodzi matka z wózkiem. Robi się ciasno, bo spacerówka duża, a w środku czteroosobowa rodzina kupuje lody (dzieci w wieku szkolnym, więcej wózków nie ma). Matka ma minę kota na puszczy, jest niezadowolona, że nikt jej nie pomaga otworzyć drzwi, tylko musi je sama wepchnąć do środka przy pomocy wózka. Ja bym raczej wchodziła tyłem, bo można lepiej manewrować na niewielkiej przestrzeni, ale nic to. Przynajmniej mówi dzień dobry, choć ton pretensji w głosie jasno pokazuje, że cierpi przy tym otwieraniu drzwi. W końcu weszła, nie trzasnęła drzwiami (bo akurat tak powoli wchodziła, że musiała je cały czas trzymać), po czym zostawiła wózek na środku lodziarni i poszła wybierać smaki. W tym czasie czteroosobowa rodzina próbuje się wydostać z lodziarni, ale wózek na środku skutecznie utrudnia. Matka od wózka z miną jeszcze bardziej niezadowoloną przesuwa w końcu wózek w stronę lady. Rodzina wychodzi z lodami.

Siedzimy na zewnątrz na ławce. Właśnie weszła do środka para z córką nastoletnią. Po chwili ojciec wychodzi, a matka z córką kupują lody. Drzwiami nie trzaskają, spodziewam się, że będzie kulturalnie. Nie było. Ojciec dostał lody i syknął: – A jakie chciałem smaki? Matka się odwróciła zdziwiona: – No chciałeś waniliowy i truskawkowy. Masz przecież. – spojrzała kontrolnie na lody (i faktycznie były żółto-różowe). Córka w milczeniu się oddala, a ojciec przystępuje do ataku: – Miały być waniliowe na górze, a truskawkowe na dole. Tak Ci powiedziałem i tak prosiłem, żebyś kupiła. Czy to tak trudno zapamiętać? – zrobił się czerwony na twarzy i naprawdę nie żartował. To brzmiało tak, jakby był chirurgiem i w trakcie operacji na otwartym sercu dostał nożyczki zamiast skalpela. Ona zaczęła krzyczeć, że robi problemy z niczego, a on, że nie chce takich lodów. Powoli oddalali się od lodziarni, córka szła kilka kroków przed nimi i miałam wrażenie, że lada chwila udławi się tymi lodami. Może powinni byli zostać w domu.

Jemy lody na leżakach. Wszystkich leżaków jest 5. My zajmujemy jeden, bo Tosia siedzi na takiej plastikowej podporze dużego parasola (są dwa takie parasole). Obok siedzi para, a więc dwa leżaki są wolne. Przychodzi babcia, mama i dziewczynka w wieku około 4 lat. Babcia siada na leżaku, matka też chce usiąść, ale 4-latka protestuje. Matka stoi, dziewczynka siada i patrzy na Tosię. Po chwili dziewczynka wstaje i siada na drugiej podporze od parasola. Wtedy matka siada na leżaku, a jej córka zaczyna krzyczeć, że to jej miejsce. Matka wstaje i jej ustępuje. Babcia protestuje, że matka ustąpiła. Matka krzyczy na babcię, a córce lód kapie na sukienkę. Matka krzyczy na córkę, że się pobrudziła. Babcia krzyczy na matkę, że ta krzyczy na córkę. Córka zaczyna płakać. Matka się denerwuje, babcia znacząco kręci głową. W końcu lód spadł na ziemię. Matka osiągnęła apogeum wkurzenia, zgarnęła resztki loda do śmietnika i szarpiąc dziewczynkę oddaliły się z miejsca.

Ale pewnego dnia do lodziarni weszła dziewczyna z chłopakiem. Powiedzieli wszystkim dzień dobry (siedziałyśmy akurat w środku), Tosia im chętnie odpowiedziała dzień dobry i się do niej uśmiechnęli. Zamówili lody, zapłacili, podziękowali i wyszli – bez trzaskania drzwiami. Udało się.

Klientów i ich historii jest oczywiście znacznie więcej. Natomiast nie sądziłam, że głupie lody mogą wywoływać tyle negatywnych emocji. Nie wspominam nawet o kłótniach w kolejce i tekstach typu „pan tu nie stał”. Wydawało mi się, że zakup lodów to nie jest nic nadzwyczajnego. A jednak jest. Choć stać niektórych klientów na portfel Gucci i torebkę LV, to nie stać ich na minimum kultury osobistej, odrobinę życzliwości i dystansu do życia. Okazuje się, że to są dobra luksusowe, a czasami wręcz bezcenne.