Moja pielęgnacja twarzy zwykle zawiera jakiś element przeciwtrądzikowy. Nastolatką już dawno (!) nie jestem, a trądzik ciągle jest. Tłusta cera ma to do siebie, że jest mniej zmarszczek (co nie oznacza, że nie używam kremów przeciwzmarszczkowych), ale za to więcej różnorakich krostek. Tak więc generalnie walczę z zaskórnikami i drobnymi zmarszczkami.

Oto szczegóły:

  • Peeling do twarzy Beauty Garden – doceniam regularne złuszczanie, dlatego peeling do twarzy jest stałym elementem mojej pielęgnacji. Tym razem używam certyfikowanego (Na True) francuskiego peelingu. Niestety w Polsce nie jest dostępny. A szkoda, bo to bardzo fajny produkt. Peeling jest w formie pasty z delikatnymi naturalnymi drobinkami. Pięknie pachnie, nie jest agresywny, więc stosuję go dwa razy w tygodniu (co oznacza, że za chwilę się skończy).

 

  • Tonik do cery problematycznej Shea Moisture – afrykańskie czarne mydło jest świetne na trądzik. Jednak konsystencja tradycyjnej kostki nie zachęca do używania (mydło jest w formie czarnej mazi, przynajmniej ja zwykle na takie trafiałam). Ten tonik ma w składzie afrykańskie czarne mydło, ale używa go się dużo przyjemniej. Od razu widzę jego oczyszczające działanie, bo delikatnie drapie i czuję jak dezynfekuje. Kupiłam go w USA i jeśli będę miała okazję, to postaram się o kolejny produkt z tej firmy.

 

  • Krem na dzień age defense Madara – świetny krem na dzień dla kobiety w średnim wieku, czyli dla mnie. Odżywczy, ze świetnym składem, ale nie przeładowany w konsystencji. Krem jest dość lekki i szybko się wchłania. Nadaje się pod makijaż. Moja skóra dobrze się z nim czuje.

 

  • Krem z filtrem SPF 45 Soleil Toujours – filtr musi być. Może o tej porze roku nie codziennie, ale gdy nie leje, a niebo nie jest całe zaciągnięte gęstymi chmurami, to go nakładam. Używam go również w weekendy, kiedy się przeważnie nie maluję (kosmetykami mineralnymi, które jednak dają niewielką, ale zawsze ochronę SPF). Ten krem nie jest typowym mineralnym tępym filtrem, dlatego go lubię. Więcej o nim przeczytacie tu.

 

  • Krem pod oczy wild rose Weleda – niemiecka solidna jakość, którą doceniam od lat i kupowałam ich kosmetyki w niemieckiech Rossmanach i Realach, zanim jeszcze pojawili się w Polsce. Dziś bez problemu można ich znaleźć stacjonarnie w drogeriach hebe i SuperPharm. Na żadnym ich kosmetyku się nie zawiodłam. Linię różaną lubię za olejek z róży rdzawej i zawarte w nim nienasycone kwasy tłuszczowe oraz cudny zapach. Krem jest lekki, nie migruje do oczu, szybko się wchłania, dobrze nawilża i nadaje się pod makijaż.

 

  • Olej z pestek śliwki Ministerstwo Dobrego Mydła – ach, ten zapach! To nie tylko moje pierwsze wrażenie po otwarciu buteleczki z tym olejem. Dla mnie pachnie marcepanem i mam ochotę go zjeść. Stosuję go na noc od czoła po dekolt. Co zostanie na rękach wsmarowuję w skórki wokół paznokci.

 

  • Krem oczyszczający do skóry trądzikowej Argital – ten włoski producent ma kompletnie gdzieś PR i wizerunek. Ich opakowania wyglądają jak z początku lat 90-tych. Zresztą te tubki nawet nie nadają się do pozowania na instagramie. Ale za to wnętrze broni się samo. To bardzo dobre specjalistyczne kosmetyki. W Polsce to nie jest specjalnie popularna marka, ale moim zdaniem bardzo niedoceniona. Mają certyfikat (BDiH), bardzo dobre składy i w sumie to te kosmetyki mogłyby być droższe, biorąc pod uwagę ich jakość. Krem do cery trądzikowej stosuję na noc (zamiennie z olejem z pestek śliwki). Ma ziołowy zapach (mój nos takie zapachy lubi), konsystencję lekkiego kremu, dzięki czemu szybko się wchłania. Po jego zastosowaniu zniknęły drobne krostki na żuchwie. I to jest główny argument, dlaczego warto go mieć.

 

  • Oleum nagietkowe Purite – to jest w sumie tłusta maść. Ten produkt powinien być sprzedawany w aptekach jako panaceum na suchą skórę. Stosuję go punktowo. Koi, goi, regeneruje, działa jak opatrunek w kremie. Polecam na różne otarcia, zadrapania, suche łokcie, ale także… jakieś zdarzające się czasami rozdrapane krostki.

 

  • Pomadka do ust bezzapachowa Dr. Bronner’s – zużywam mnóstwo pomadek ochronnych i zwykle kilka naraz. Pomadki Dr. Bronners należą do moich ulubionych. Kupuję je hurtem w USA, ale od niedawna są również dostępne w Polsce w sklepie internetowym tutaj. Tym razem wersja neutralna, bezzapachowa. Używa jej również moja córeczka (w ramach kopiowania tego, co robi mama).

 

  • Pomadka do ust miętowa Whole Foods – gdy mi się znudzi pomadka bezzapachowa, w torebce jest jeszcze odświeżająca i lekko chłodząca miętowa. Odpowiednio tłusta, ale i twarda, więc nie zużywa się zbyt szybko. Też kupuję w dużych ilościach w Whole Foods w USA (to ich marka własna).