Dwie tubki, jeden słoiczek. Niemcy, USA i Polska. Dla dzieci, dla całej rodziny i dla mnie. Pasta do zębów, krem nagietkowy i krem do stóp. Oto moje najnowsze denko. Zacznijmy od pielęgnacji dla dzieci.

  • krem nagietkowy Weleda dla dzieci – w zasadzie to nie jest kosmetyk tylko dla dzieci, choć dla młodej skóry jest świetny. To moja kolejna tubka i na pewno nie ostatnia. Można powiedzieć, że to niezbędnik w mojej łazience. Gęsty, ale nie tępy do smarowania. Nagietek łagodzi podrażnienia, zaczerwienienia, moja Tosia sama lubi się nim smarować. Cały skład wygląda tak:

Składniki / Ingredients (INCI): Water (Aqua), Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil, Zinc Oxide, Beeswax (Cera Flava), Lanolin, Glyceryl Linoleate, Hectorite, Calendula Officinalis Flower Extract, Chamomilla Recutita (Matricaria) Flower Extract, Fragrance (Parfum)*, Limonene*, Linalool*, Benzyl Benzoate*, Benzyl Salicylate*, Geraniol*, Farnesol*

*from natural essential oils

Ja też używam tego kremu. Jest dobry na niewielkie wypryski, które posmarowane wieczorem, po nocy znikają. Nie mam żadnych zastrzeżeń do tego kremu. Skład bardzo dobry, konsystencja w porządku i jest coraz łatwiej dostępny stacjonarnie. To znak, że kosmetyki naturalne stają się coraz bardziej popularne, a dobre produkty zaczynają konkurować ze zwykłymi kosmetykami dla dzieci, które mają fatalny skład (Ziaja, Nivea) i mam nadzieję, że takie dobre jakościowo eko alternatywy będą te toksyczne z czasem wypierać z rynku. O kosmetykach Ziaja pisałam już na blogu tutaj, a fatalny skład Nivea dla dzieci znajdziecie tu. Prawdopodobnie został już zmieniony, ale takie rzeczy odbywają się po cichu, bez kampanii reklamowej, że od teraz będzie lepszy skłąd, więc pamiętajcie, że używając kosmetyków bez analizy składu narażacie siebie i swoje dzieci na tego typu eksperymenty na własnej skórze.

  • pasta do zębów Jason – bez fluoru, za to z wyciągiem z mięty, sokiem z aloesu, wyciągiem z pietruszki i z grejpfruta. W smaku i konsystencji niczym się nie różni od zwykłych past. To jedna z lepszych ekologicznych past do zębów, jakie miałam. U nas niestety trudno dostępna. Ja zwykle przywożę zapas tych past z USA. Oto cała lista składników:

Składniki / Ingredients (INCI): Calcium Carbonate, Aqua (Water), Glycerin, Sodium Cocoyl Glutamate, Mentha Viridis (Spearmint) Leaf Oil, Carrageenan, Aloe Barbadensis Leaf Juice (1), Bambusa Arundinacea Stem Powder, Carum Petroselinum (Parsley) Extract, Citrus Grandis (Grapefruit) Seed Extract, Chlorella Pyrenoidosa Extract, Perilla Ocymoides Seed Extract, Stevia Rebaudiana Leaf/Stem Extract, Silica, Sodium Bicarbonate

(1) Certified Organic Ingredient

Tę pastę u nas używa cała rodzina. Ze względu na brak fluoru nadaje się także dla dzieci. Co ciekawe, ostatnio moja dentystka powiedziała mi, że smakowe (truskawkowe i inne tego typu) pasty do zębów dla dzieci nie są wcale dobre, bo zachęcają dzieci do ich zjadania, zamiast od razu wdrażać nawyk czyszczenia zębów i wypluwania pasty. W sumie to jest logiczne. Mamy też dziecinną owocową Laverę, ale chyba sama ją zużyję, bo widzę, że coś w tym jest i pasta, która nie ma smaku owocowego, tylko jest typową pastą do zębów, nie rozprasza Tosi niepotrzebnie pod czas szczotkowania.

  • krem do stóp Domowy kosmetyk – fajna polska manufaktura. Po serii niepowodzeń z różnymi polskimi eko producentami, którzy pojawiają się na różnych targach i wyskakują z eko hasztagami w sieci, jestem sceptycznie nastawiona do nieznanych mi do tej pory polskich firm. Przede wszystkim wiele osób wykorzystuje trend i modę na naturalne kosmetyki, a np. zapach dorzucają sztuczny, bo „to się sprzedaje” i w efekcie zaczynają modyfikować skład w dowolny sposób (omijając tylko najbardziej znane toksyczne składniki). Dlatego tutaj podeszłam do sprawy sceptycznie, ale wnikliwie.

Cóż, nie podoba mi się nazwa firmy. Ja rozumiem, że miało być swojsko, że odwrotnie niż duże wstrętne koncerny, które produkują dużo i równie dużo pakują do środka nieciekawych składników. Ale mnie nazwa firmy Domowy kosmetyk kojarzy się z eko chałupnictwem, którego absolutnie nie popieram. Wręcz odwrotnie – zwalczam i tłumaczę, że kosmetyki naturalne ukręcone w przydomowej kuchni to nic dobrego. Z drugiej strony, w myśl zasady, że nie sądzimy książki po okładce, dałam im szansę. Słoiczek, na szczęście, domowy nie jest (nie cierpię kuchennych słoików z kuchennymi zakrętkami, które są opakowaniami dla kosmetyków). Dlatego spodobała mi się porządna plastikowa zakrętka szklanego słoiczka (który jest z serii niespożywczych, żeby była jasność). Receptura jest dopracowana:

Składniki / Ingredients (INCI): INCI:  Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Aqua, Calendula Officinalis Flower, Helianthus Annus Seed Oil, Butyrospermum Parkii Butter, Urea, Olus Oil, Lanolin, Hydrogenated Olive Oil, Glycerin, Olea Europaea Fruit Oil, Lactic Acid, Olea Europaea Oil, Tocopheryl Acetate, D-panthenol, Gluconolactone, Melaleuca alternifolia Leaf Oil, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Citric Acid, Limonene

Ponieważ krem oparty jest o olej ze słodkich migdałów, to ma długi (aż 2 lata) termin przydatności od daty produkcji w przeciwieństwie do wyprodukowanych we własnej kuchni domowych kosmetyków (może jednak rozważycie zmianę nazwy?). Po otwarciu trzeba go zużyć w ciągu 3 miesięcy, co nie jest dla mnie problemem, bo pielęgnacja stóp to ostatnio mój wieczorny rytuał, skutkujący lżejszymi stopami i lepszym snem. Poza tym czuć delikatnie olejek z drzewa herbacianego, który bardzo lubię, bo oprócz przyjemnego zapachu działa antybakteryjnie. Krem jest nie tylko do stóp, ale też na suche miejsca, takie jak łokcie czy kolana. Tak więc poza niefortunną, jak dla mnie nazwą firmy, krem jest całkiem w porządku.