Czy warto kupować drogie buty? Uważam, że warto, jeśli za ceną idzie jakość. Wolę wydać więcej, ale żeby te buty starczyły na dłużej niż jeden sezon. Przy czym tu też trzeba zachować czujność rewolucyjną i dokładnie obejrzeć buty z każdej strony przed zakupem. Można to zrobić w butiku albo w domu, jeśli kupujecie on-line.

I w tym miejscu właśnie skłaniam się do zakupów przez internet. Trzeba jednak do takich zakupów się przygotować. Pokażę Wam to na przykładzie znanej strony moliera2.com

W butiku stacjonarnym chętnie bywają nasze lokalne celebrytki i inne blondynki znane z tego, że są znane i drogo ubrane. W związku z tym przewróciło się w głowach… obsłudze. Wśród kultowych szpilek z czerwoną podeszwą od Christiana Louboutain, zdobionych czółenek Gianvito Rossi i kozaków od Victorii Beckham, panie sprzedające czują się tak, jakbym weszła od ich prywatnej garderoby i przymierzała ich własne trzewiki. Standardowa mina kota na puszczy, lustrowanie mojej garderoby, czy odpowiadam targetowi (a więc czy odpowiednio prezentuję rozpoznawalne metki na sobie) i przewracanie oczami, gdy pytam o swój rozmiar.

W drugim butku nie jest lepiej. Mieści się na Placu Trzech Krzyży i uzupełnia asortyment z Moliera 2. Obsługa sprawdza na wejściu, czy mam trampki Toma Forda, t-shirt Moncler i jeansy One Teaspoon. Jeśli nie (a oczywiście nie jestem tak ubrana, żeby była jasność), szczupły i wystylizowany młody chłopak, który tam sprzedaje (jak na niego patrzę, to myślę, że ma więcej kosmetyków ode mnie, a ja mam ich przecież całkiem sporo!) – mnie kompletnie ignoruje. Gdy wbrew jego nadziejom, jednak go wołam i zagaduję, wyjmuje walkie-talkie i konspiracyjnym głośnym szeptem w stylu Jamesa Bonda znad Wisły woła koleżankę z góry, żeby do mnie podeszła.

Hmmm… a tak się właśnie zdarzyło, że miesiąc temu byłam w USA, odwiedzałam różne sklepy i butiki, popularne i luksusowe. Wszędzie witał mnie promienny uśmiech, nikt mnie nie mierzył wzrokiem i nie czułam się jak intruz zakłócający spokój w świątyni mody. Tu personel sprawia wrażenie, jakby Paryż i Mediolan się zapadły pod ziemię, a przed chwilą odwiedziła ich Anna Wintour. Warsaw rulez? Tak dobrze niestety nie jest.

Dlatego wolę zakupy przez internet. Jak spokojnie kupić i przy okazji nie zbankrutować?

Najpierw trzeba poznać swój rozmiar obuwia w kilku znanych markach. Mam w tym doświadczenie, i wiem, że w Gucci mam inny rozmiar niż w Dolce&Gabbana, a jeszcze inny w Tod’s. Poza tym luksusowe marki robią połówki numerów (np. 38,5), co jest fantastycznym rozwiązaniem.

Plusem zamówienia przez internet jest też to, że kurier przywozi buty do domu i można w spokoju je zmierzyć, zamiast mierzyć się ze wzrokiem niesympatycznej obsługi.

I w końcu najważniejszy argument. Tylko on-line są przeceny. A przeceny są całkiem spore. Ja rozumiem, że wyjściowa zawrotna cena szpilek to 2000 zł, a po przecenie nadal będzie 950 zł. Ale uwierzcie mi, że kupowałam zarówno drogie buty, jak i tanie. Baleriny za 89 złotych z Parfois nie dotrwały do końca lata (przetarła się podeszwa), za to mokasyny Dolce&Gabbana służyły mi przez 10 lat. Tak, tak, dobrze czytacie. Po 10 latach przetarła się skórzana podeszwa na pięcie i z bólem serca je wywaliłam, bo przód był całkiem w porządku.

Dlatego właśnie inwestuję w dobrej jakości buty. To naprawdę inne wykonanie i inne materiały. Te buty są przede wszystkim bardzo wygodne. Przez wiele lat kupowałam buty w Zarze, ale ostała mi się jedna para, która jest ok. Pozostałe zakończyły działalność po jednym sezonie, bo albo się zniszczyły albo były tak niewygodne. Te czółenka Tod’s kupiłam wczesną wiosną. Noszę je codziennie w pracy. Unikam w nich deszczu i dziur na chodnikach (nic tak nie niszczy obcasa jak trafić w dziurę między płytami chodnikowymi). Tak, to jest lakierowana skóra. I nic się z nią nie dzieje. W ogóle się nie marszczy. Są dobrze wyprofilowane, mają zapasowe fleki, których jeszcze nie użyłam. Wygodne, szpilka nie jest za wysoka (5 cm), nadaje się do robienia kilometrów, czego w pracy mi akurat nie brakuje.

Jestem bardzo zadowolona z zakupu. A co do samego sklepu – jeśli czytacie ten tekst, to powiedzcie swoim pracownikom, że nie są pępkiem świata i przydałoby im się jakieś szkolenie z bycia uprzejmym. Co ciekawe, obsługa on-line i infolinii telefonicznej jest zupełnie inna – miła, uczynna i sprawnie wszystko załatwia. Może wyobrażają sobie, że ja robię te zakupy leżąc w klimatyzowanym apartamencie w centrum Warszawy na 40. piętrze, ubrana w dres od Kenzo. No więc chciałam wyjaśnić, że nie. Nie mam dresu od Kenzo, bo ta linia akurat mi się kompletnie nie podoba, ale mimo to u Was kupuję. Do zobaczenia!