Niektóre dziewczyny mają obsesję ciągłego poprawiania włosów, ja mam obsesję częstego smarowania ust. Pomadka ochronna do ust to mój niezbędny kosmetyk, który zawsze mam przy sobie. W torebce mam zwykle co najmniej dwie, a obecnie nawet trzy pomadki. Gdy wychodzę na spacer bez torebki, to pomadkę ochronną chowam do kieszeni. Na biurku w pracy leżą dwie.
Każda z tych pomadek jest inna i każdą lubię za co innego.
I want you naked – pachnie i smakuje miodem. Balsam do ust w tubce, dlatego w nieco większej ilości wygląda jak przezroczysty błyszczyk do ust.
Sister & Co. Skin Food – to ekologiczna wersja carmexu. Mieszanka nierafinowanych trochę twardych maseł, ale dzięki temu, że są surowe (raw) to na ustach grubsza warstwa trzyma się dłużej i pomadka jest bardzo odżywcza. Dlatego stosuję ją zwykle na noc. Do torebki się nie nadaje, bo trzeba mieć czyste ręce, żeby ją zaaplikować (słoiczek).
EOS – słodka cukierkowa pomadka z certyfikatem ecocert. Różowe opakowanie poprawia nastrój.
Weleda – z sentymentem podchodzę do tej pomadki, bo znam ją od bardzo dawna. Po raz pierwszy kupiłam ją jakieś 20 lat temu w Niemczech. Twarda, nie pozostawia śladów na ustach, ale dobrze nawilża. Nadaje się jako baza pod kolorową pomadkę.
Burt’s Bees – amerykańska klasyka gatunku. Pachnie i smakuje kokosowo. Tłusta i miękka.