Jedynie w weekend zdarza się (bo nie zawsze), że mam nieco więcej czasu dla siebie, czyli tyle, żeby np. zrobić peeling ciała albo nałożyć maseczkę i ją trzymać przepisowe 20 minut. No i właśnie udało mi się to zrobić rano.

Peeling do ciała Coslys – nie jest bardzo szorstki, więc można go częściej stosować. Ma to swoje odzwierciedlenie w nazwie – bo nie jest napisane peeling albo scrub tylko exfoliating body żel, a więc w wolnym tłumaczeniu peelingujący żel do mycia ciała. I zgadza się – może zastąpić żel pod prysznic. Właśnie skończyłam duże (500 ml) opakowanie. Wygładza skórę, ale nie szoruje do czerwoności. Delikatnie pomarańczowy zapach jest bardzo przyjemny. Warto poświęcić mu nieco więcej czasu i wmasować dokładnie w ciało (dlatego zwykle stosowałam go w weekendy). Polecam.

Maseczka rewitalizująca Dr. Hauschka – mam sentyment do tej marki, bo obok Weledy to jedne z pierwszych naturalnych kosmetyków, jakich używałam. Uwielbiam zapachy Hauschki – całkowicie naturalne, takie miękkie, trochę ziołowe, trochę kwiatowe, inne niż pozostałe. Maseczka ma też taki intensywny aromat przez cały czas, jak ją trzymam na skórze. To kremowa odżywcza maseczka. Ma bogaty, ale delikatny skład. Można ją nakładać nawet na powieki, choć na tyle się nie odważyłam, a poza tym nie miałam 20 minut, żeby leżeć bez ruchu. Tyle ją właśnie trzymałam, a potem zmyłam nadmiar bawełnianą wilgotną ściereczką. Maseczka uspokaja i nawilża skórę. Nadaje się dla cery trądzikowej, podrażnionej. Jest świetna na zimową pogodę, olejki z jojoby, pestek moreli i kiełków pszenicy działają.