Zaobserwowałam niebezpieczne zjawisko. Gdy dziennikarz wytknął znanej marce oszukiwanie konsumentów, jej prawnicy oskarżyli go o naruszenie dóbr osobistych i spowodowanie fali hejtu (podobna rzecz spotkała mnie, gdy jednej z firm kosmetycznych wytknęłam „błąd” co do eko składników, których nie było). No zaraz, przecież on tylko ujawnił nieuczciwe praktyki rynkowe. Więc ludzie mają prawo się wkurzyć, bo właśnie zostali wprowadzeni w błąd. Czy gdyby wiedzieli, że to nie jest ręczna robota lokalnych rzemieślników to wybraliby droższą wersję z doklejonym logo zamiast zwykłego „made in China”?
Wiarygodność stała się towarem deficytowym, a deklaracje marketingowe kompletną bzdurą. Wszyscy lubimy słuchać historii, o tym jak powstała marka, co się za nią kryje. Wtedy właśnie budzą się nasze pozytywne emocje, które za nas zadecydują: kupić czy nie kupić? Storytelling to obecnie najważniejsze narzędzie marketingowe. Bo w ekonomii tabelki z cyferkami nie zawsze są najważniejsze. O tym, czy deal dojdzie do skutku na koniec dnia decydują emocje (więcej na ten temat w książce „Ekonomia dobra i zła” T. Sedlacka).
Nie można oczekiwać szacunku oszukując drugą stronę transakcji, czyli konsumenta. Wiarygodności i autentyczności nie da się zbudować przy pomocy sztabu PR-owców. O to trzeba zadbać samemu. Dlatego właśnie reklama kosmetyków na mnie nie działa, dopiero lista składników.