Bardzo bym chciała, ale nie mam w domu szuflady z koszem na śmieci podzielonym na 5 pojemników. Nie mogę więc nagrać ładnego instastory, jak to sobie nóżką pyknę wypasioną szufladę na zawiasach z hamulcami i otworzy się cichutko półka z pięcioma pięknymi pojemnikami na śmieci i będę mogła wrzucić do jednego skórkę z cytryny, a do drugiego szklaną butelkę po ekologicznym soku jabłkowym tłoczonym na zimno. 

Śmieci nie są takie fajne i reklamowe, a ich segregowanie wymaga od przeciętnego konsumenta sporej determinacji. Jak więc sobie z tym radzę? Dzisiaj o moich śmieciach bio.

Bio – w tym wypadku to nie są ekologiczne kosmetyki, tylko odpady organiczne, biodegradowalne, nadające się na kompost. To przede wszystkim obierki i wszystkie resztki roślinne, owocowe i warzywne, ale także skorupki jajek (choć w różnych miastach są różne wytyczne w tej kwestii). To także zwiędłe liście i kwiaty, fusy z kawy i herbaty (ale nie kapsułki z kawą). Tu także można wyrzucać resztki jedzenia, ale tylko roślinne (żadnych kości, czy mięsa). Także tutaj wyrzucam jednorazowe pojemniki na żywność, które są biodegradowalne i nadają się do kompostowania (musi być to wyraźnie napisane na opakowaniu). 

Zbieram więc te wszystkie obierki w papierowej torbie, którą po prostu trzymam na podłodze koło lodówki. Staram się wyrzucać te obierki na bieżąco, żeby nie zbierać za dużo. Teraz mam tu obierki po marchewce, kukurydzy i czosnku. To jest w miarę suche i nie kłopotliwe. Jak zbiorą się cytryny od herbaty, czy fusy po zielonej herbacie to będę musiała to wyrzucić, bo papierowa torba zacznie przeciekać. I tak to wygląda u mnie w praktyce.