Nad morzem był peeling stóp plażowym piaskiem, a w domu trzeba wrócić do regularnego peelingu całego ciała. Dlaczego?
Po pierwsze, bo dzięki temu skóra jest gładka. Po drugie, wbrew pozorom lepiej utrzymuje się delikatny odcień opalenizny (chociaż jednocześnie podpisuję się pod teorią, że nogi opalają się najwolniej z całego ciała). Po trzecie, przy regularnej depilacji woskiem, regularny peeling zapobiega wrastaniu włosków na nogach.
A propos, kiedyś miałam z tym duży problem – permanentne zapalenie mieszków włosowych. Sprawę załatwiłam ostatecznie depilacją laserową, a dokładniej zabiegami przy użyciu światła IPL (alternatywny laser). Zrobiłam w sumie 3 lub 4 zabiegi na całe nogi jakieś 10 lat temu (już dobrze nie pamiętam) w odstępie co pół roku (tylko wczesna wiosna, a potem dopiero jesień). Już po pierwszym zabiegu włoski przestały wrastać. Po drugim znacznie się przerzedziły. Polecam IPL wszystkim dziewczynom, które mają problemy z wrastającymi włoskami na nogach. Warunek? Tylko porządny gabinet kosmetyczny, najlepiej prowadzony przez lekarza. Domowe pseudo-lasery nie dadzą nigdy takiego efektu. Poza tym pamiętajcie, że im ciemniejsze i mocniejsze włosy, tym efekt będzie lepszy. IPL nie działa na jasne i cienkie włoski.
Obecnie peeling do ciała raz w tygodniu załatwia sprawę kilku pojedynczych wrastających włosków. Teraz używam tłustego żurawinowego z Naturativ. Jest naprawdę bardzo tłusty, co może być zaletą albo wadą. Zaleta jest taka, że nie trzeba już potem używać żadnego balsamu do ciała ani olejku. Wada to tłusty ręcznik, śliska wanna i to, że jak się za dużo nałoży, to tłusta warstwa zostaje na ciele i trudno to spłukać. Jeśli zdarzy mi się taka sytuacja, to muszę się posiłkować żelem pod prysznic.
I tu przechodzimy do kolejnego produktu, którym jest niemiecki żel pod prysznic marki Lenz – kosmetyki naturalne i wegańskie, z certyfikatem NaTrue. Od żelu pod prysznic nie wymagam wiele. Ma się dobrze rozprowadzać i dobrze spłukiwać. I ten taki właśnie jest. Zapach ma bardzo delikatny, ledwo wyczuwalny, co w sumie też jest jego atutem. Minusem natomiast jest to, że ma dość lejącą konsystencję, w związku z czym szybko się zużywa. Leje się z tubki prawie jak woda, więc trzeba uważać.
Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o płyn do higieny intymnej Biolaven. Po pierwsze, za mocny zapach. Ja tu perfum nie potrzebuję. Po drugie, stał sobie przez wakacje na wannie i po powrocie z urlopu zmienił konsystencję, jakby się zważył. Zaczęły wypływać jakieś białe farfocle. Zapach się nie zmienił, data ważności była w porządku. Ale na wszelki wypadek zużyłam go czym prędzej do całego ciała. Uczulenia żadnego nie było, ale te farfocle mnie chwilowo zraziły do marki.