Czy da się pogodzić macierzyństwo i karierę zawodową? A skąd! Mamy weekend, więc nie będę teraz pisać o pracy, ale opowiem Wam, jak wygląda moja przykładowa sobota. W Gali znajdziecie takie wywiady z rodzimymi gwiazdami pod hasłem „dzień z”. W Harper’s Bazaar jest wersja bardziej internacjonalna, czyli zagraniczne modelki opowiadają, jak mi mija dzień, a w zasadzie jak się zbierają na wieczorne wyjście.
Generalnie za granicą i w Polsce zasady są podobne, zmieniają się miejsca, towarzystwo i menu w restauracjach. Śniadanie składa się z chia, soku z mango, do tego latte sojowe, potem przymiarka, siłownia, lunch z koleżankami, popołudnie w galerii, event modowy, wieczór z ukochanym albo na imprezie (wersja singielska).
Zdjęcie 1: w planie był romantyczny wieczór we dwoje, a dziecko idzie wcześnie spać.
Ja chciałabym Wam przedstawić wersję pracującej matki trzylatki, która ma zwykle napięty grafik w tygodniu i ambitne plany na sobotę:
6.35 – pobudka. Wiem, w sobotę to brzmi absurdalnie, ale to nie moja wina. Moja córka w weekendy wstaje znacznie wcześniej niż w tygodniu. Przeprowadziłam badania wśród sąsiadów i znajomych. Ich dzieci też w weekendy wstają najpóźniej o 7.00, a w tygodniu nie można ich dobudzić o 8.00. Ale nic co. Z natury jestem optymistką, więc po kilku minutach nieudanych negocjacji z moją córką, żeby jeszcze trochę pospać, zaczynam dostrzegać plusy tej sytuacji. Będzie dłuższy dzień, a więc zdążę więcej zrobić, a przede wszystkim zrobić to, czego nie zdążyłam w tygodniu. Mój ukochany też jest na nogach i daje wyraz swojemu niewyspaniu głośnym ziewaniem.
7.30 – śniadanie. Po zabawie plasteliną (trzylatki też mają swoje priorytety, w których zwykle uczestniczę), ogarnięciu sypialni i nastawieniu prania (którego nie zrobiłam w czwartek ani w piątek) jemy kaszę jaglaną z jabłkami, rodzynkami, słonecznikiem i serkiem waniliowym. Kasza jaglana niekoniecznie wynika z mody na zdrową żywność, ale również z faktu braku pieczywa w chlebaku i w sumie pustej lodówki.
9.00 – zakupy na ryneczku. Owoce, warzywa, pieczywo, coś na obiad. Zwykle w tygodniu jemy poza domem i często jest tak, że mam ochotę po prostu posiedzieć w domu bez żadnego planu i na luzie. I zwykle jest to słabo wykonalne. Ale za to mamy ustalony jadłospis. Chcę zrobić krem z papryki i Strogonowa z indyka. Strogonow to jedno z nielicznych dań, w których się wyspecjalizowałam. Wersja z indykiem to moja własna modyfikacja przepisu Macieja Kuronia, którą opanowałam niemal do perfekcji (niemal jest tutaj kluczowe, bo i tak za każdym razem zaglądam do internetu, co robić). Krem z papryki to eksperyment. Mam rosół z połowy tygodnia i postanowiłam go wykorzystać.
11.00 – lodówka pełna, mój ukochany akurat dziś ma konferencję z pracy, na której musi być, więc ja mam czas dla siebie (bu ha ha) i mojej córeczki (czyli nie mam już czasu dla siebie). Tak więc przeładowuję zmywarkę, rozwieszam pranie, jemy z Tosią jabłuszko i szykujemy się na spacer, ale aktualnym priorytetem mojej córki jest prasowanie swoich ubranek, tj. wszystkie wyciąga z półki i przejeżdża po nich balonem z hebe (czekam z niecierpliwością, aż w końcu pęknie).
13.00 – zamiast iść na spacer dziecko się zmęczyło, zaczęło płakać, że chce iść na dwór jednocześnie ziewając i słaniając się na nogach. W końcu padła w swoim łóżku, co oznacza dla mnie 2 godziny dla siebie. Co w tym czasie chciałabym zrobić:
- umyć włosy (miałam to zrobić wczoraj wieczorem)
- pomalować paznokcie (miałam to zrobić w czwartek)
- ugotować obiad (strogonow i krem z papryki)
- poukładać wszystkie ubranka Tosi, które porozrzucała po całym pokoju podczas prasowania (musimy popracować nad składaniem)
- zrobić wpis na bloga (mam zrobione zdjęcia kosmetyków, które czekają na mój opis)
- iść spać (to zawsze kusi)
- poczytać gazetę (mam sporą stertę rozmaitych magazynów i gazet, które zamierzam czytać, jak dziecko śpi; sterta wciąż rośnie)
- zrobić porządek w szafkach (zawsze jest jakaś szafka, w której chciałbym zrobić porządek)
- wybrać zdjęcia z wakacji, które chciałbym wywołać i oprawić w ramki (to już kolejne wakacje z takim zamiarem, a ja wciąż mam puste ramki)
15.00 – jestem w połowie realizacji punktu 3. (przy czym pkt 1. i 2. odpuściłam), czyli upiekłam paprykę, pokroiłam mięso, cebulę i pieczarki. Tosia wstała, więc odgrzewam jej zupę (dyżurny rosół, który gotowałam w czwartek wieczorem, a w zasadzie w nocy z czwartku na piątek). Jemy zupę i wybieramy się na spacer. Papryka stygnie, podduszony indyk musi poczekać na towarzystwo cebuli i pieczarek.
18.00 – kawa na dzielni. Spacerując z dzieckiem postanowiłam jednak znaleźć chwilę dla siebie i wypić kawę. Miało być o 11.00, ale nam nie wyszło. Zamówiłam flat white dla siebie i soczek dla dziecka. Dziecko woli moją kawę niż swój soczek (sic!) więc nie ma mowy o żadnym delektowaniu się smakiem kawy, tylko muszę ją szybko wypić, zanim Tosia to zrobi. W tym samym czasie wraca z konferencji mój ukochany i mamy ambitny plan położyć dziecko wcześniej spać, żeby mieć wieczór dla siebie (bu ha ha).
20.00 – kolacja z winem i serami w towarzystwie trzylatki, która zjada nam focaccię i macza ją w oliwie z oliwek (te upodobania do kawy i chleba z oliwą skłaniają mnie do wniosku, że w poprzednim wcieleniu musiała być Włoszką). Wieczór z kieliszkiem wina przed telewizorem diabli wzięli.
22.00 – dziecko śpi, ale przy okazji śpi mój ukochany, który padł w oczekiwaniu aż wyjdę z dziecinnej sypialni. Tymczasem ja przysnęłam usypiając dziecko. Pamiętam tylko, że przysypiałam już opowiadając bajkę i konfabulowałam, że śpiąca królewna była bardzo zmęczona i w sumie to sama chciała iść spać, a z tym wrzecionem to był tylko pretekst.
23.30 – kontynuuję gotowanie obiadu na jutro. Strogonow zrobiony. Skórka z papryki wbrew zapewnieniom Ani Starmach (jej przepis znalazłam akurat w sieci) nie schodziła w kilka minut. Tzn. na cztery papryki dwie poszły gładko, a z pozostałymi dwiema się mordowałam pół godziny, bo choć wszystkie piekły się w tym samym piekarniku, to te dwie zachowywały się jak pomidor, którego zapomniałam sparzyć wrzątkiem przed obieraniem. Kremu z papryki nie mogę dokończyć, bo nie chcę o tej porze włączać blendera. Tak więc myję zęby i idę spać.
Zdjęcie 2: Tutaj obrana i pokrojona na kawałki upieczona papryka. Nie zajęło mi to „kilka minut”, ale bite pół godziny.
Zdjęcie 3: Niegotowy krem z papryki. Musiał poczekać na zmiksowanie do następnego ranka.