Filtry chemiczne kontra filtry mineralne – batalia trwa od lat. Okazuje się jednak, że sporo badań prowadzonych jest na zlecenie lub przy wsparciu samych zainteresowanych, czyli koncernów kosmetycznych. Dowodem choćby moja ostatnia publikacja na temat chemicznego filtra o nazwie octocrylene. Dlatego dmucham na zimne, nie eksperymentuję na sobie (a tym bardziej na dziecku, o czym za chwilę) i używam tylko filtrów mineralnych.
Tak, wiem, że bielą, ale plusem tego jest to, że jak się posmarowałam takim filtrem, to moja córka z entuzjazmem krzyknęła: – ja też tak chcę! Zacznę więc od dzieci. Do 1. roku życia nie smarowałam Tosi żadnym filtrem, tylko ją trzymałam w cieniu: wózek zacieniony i zawsze tyłem do słońca, namiot na plaży, odpowiednie ubranie i nakrycie głowy. Potem oczywiście tylko filtry mineralne, najlepiej z certyfikatem ekologicznym. Jeżeli mam – tak jak tutaj – Cosmebio Cosmos Organic, to wiem, że taki kosmetyk nie zrobi dziecku krzywdy i nie podrażni skóry. Cosmos nie akceptuje żadnych nanocząsteczek, co równie ważne w przypadku filtrów mineralnych.
Dodatkowo ten krem z filtrem SPF 50+ jest bez zapachu (zawsze powtarzam, że dzieciom żadne zapachy w kosmetykach nie są potrzebne). Ten plus przy 50 oznacza bardzo wysoką ochronę (to nie jest puste słowo, tylko wytyczna unijna).
Dla nieco starszych dzieci dobry jest spray – łatwiej aplikować niż krem. I oczywiście powtarzać aplikację i nie żałować. W czasie dwutygodniowych wakacji zwykle zużywamy całe opakowanie, a nawet dwa. To zależy od pogody, częstotliwości kąpania się w wodzie = zmywania filtru. Czyli Majorka to będą raczej dwa opakowania, a polskie morze, to może wystarczy jedno.
Minimalny stosunek między ochroną przed UVA a ochroną przed UVB to 1:3 – to jest wymagany poziom ochrony przed UVA uzyskiwany dzięki produktom ochrony przeciwsłonecznej (to też wytyczne UE).
W przypadku dzieci uważam, że najlepiej używać SPF 50 i nie schodzić niżej. Dla siebie dopuszczam SPF 30, ale wolę bardziej do ciała niż do twarzy. Opcja dla panów – roll-on, który nie wymaga rozsmarowywania.
W każdym z tych kosmetyków dodatkowe wspomagające składniki, jak olej jojoba, tamanu czy aloe vera pochodzą z upraw ekologicznych (średnio w kosmetykach dla dorosłych jest to 20%). W kosmetykach dla dzieci tych składników z upraw ekologicznych jest aż 34,5%. I tylko certyfikat daje taką eko gwarancję na te składniki (inaczej nie spodziewam się olejów z upraw ekologicznych, tylko przemysłowych).