Choć skład mają bez zarzutu, to te kosmetyki się u mnie po prostu nie sprawdziły. Nie mogłam się doczekać, kiedy się skończą, bo się z nimi po prostu męczyłam. Dobry skład nie oznacza, że to będzie super kosmetyk. I tak jest niestety w tym przypadku.
Biossance dezodorant – krótko mówiąc: nie działa. Marka chwali się skwalanem pochodzącym z trzciny cukrowej. Wszystko fajnie, podoba mi się filozofia marki, ale w dezodorancie to chyba jednak wolę sodę.
Alverde mydło w płynie – kremowe mydło, które ma konsystencję rozwodnionego balsamu do ciała. W ogóle się nie pieni i ucieka dosłownie z rąk. Nie mam pojęcia, jak mam tym czymś umyć ręce. Wcieram, smaruję, spłukuję i czekam aż się wreszcie skończy.
Juice Beauty peeling w sprayu – coś z nim poszło nie tak. Spryskuję twarz i zostają mi na skórze jakieś białe paprochy. Nie widzę żadnego peelingującego działania.
Lavera balsam do oczyszczania twarzy – z Lavery wolę kosmetyki do włosów i do ciała (w tej właśnie kolejności). Mam wrażenie, że ten produkt nie myje, tylko rozmazuje się po twarzy. I to wszystko.
Drunk Elephant balsam do ust – przepłaciłam. Prawie 20$ za balsam, który nie nawilża ust i nic z nimi nie robi. Sztyft gadżet i nic poza tym. Alterra pomadka rumiankowa za 4 zł z Rossmanna będzie lepsza.