Zamówiłam na stronie Tchibo kapcie z darmową dostawą do domu, okazały się za duże i chciałam je wymienić na mniejszy rozmiar. Przyzwyczajona do łatwych procedur zwrotu w różnych sklepach, uwierzyłam, że solidna niemiecka marka (gdzie kupiłam już mnóstwo różnych rzeczy oprócz kawy) działa podobnie. Nic bardziej mylnego. Jest formularz zwrotu, etykieta zwrotna i info, żeby zadzwonić na infolinię.

Pytam więc jak mam je wymienić/odesłać, a pani na to, że jak chcę. Więc drążę temat – jak zamówić kuriera czy nadać przez paczkomat. A pani dalej, że jak chcę, może być nawet poczta. Coś mi tu nie gra, przyglądam się etykiecie wysyłkowej i pytam czy ta etykieta jest do odesłania towaru. Okazuje się, że nie. Więc jak mam wymienić te kapcie skoro sklepy zamknięte? Jak pani chce. I tak sobie rozmawiamy dalej bez sensu, aż w końcu domyśliłam się, że musi tu być jakiś haczyk. Zmuszam po 20 minutach bezowocnej dyskusji panią na infolinii do wyznania, że odesłanie towaru jest na koszt klienta. Termin na zwrot mam 30 dni, a sklepy stacjonarne (gdzie mogę sama zwrócić/wymienić) zamknięte do odwołania. Tak więc nic nie załatwiłam na infolinii. Dopiero później zajrzałam na stronę internetową Tchibo, gdzie przeczytałam, że ten termin 30-dniowy nie liczy się, gdy sklepy są zamknięte.

 

Gdyby pani z infolinii w pierwszych słowach wyjaśniła, że: (i) odesłanie towaru jest na koszt klienta, (ii) 30-dniowy termin zwrotu towaru w sklepie nie biegnie, gdy sklepy są zamknięte – byłoby łatwiej i szybciej. Drogie Tchibo, rady dla Was: (i) szkolenia pracowników infolinii nie powinny ograniczać się do opracowania formułki „dziękujemy za kontakt, w czym można pomóc?”, zwłaszcza gdy się utrudnia zamiast pomagać, (ii) może jednak warto rozważyć darmowy zwrot towaru. Konkurencja już dawno Was tu wyprzedziła. A ja już tych kapci w ogóle nie chcę.