Pasty do zębów używam na zmianę – raz z fluorem, raz bez. Oczywiście duzo łatwiej jest znaleźć pastę z fluorem. Ale podejmuję wyzwanie i szukam past bez fluoru, żeby nie być za bardzo uległą. 
Tak, tak, naczytałam się w internecie spiskowych teorii na temat fluoru i uważam, że coś w tym jest. Podobno podczas II wojny światowej fluor był używany jako swego rodzaju broń chemiczna. Dodany do wody pitnej w obozach koncentracyjnych powodował, że więźniowie byli bardzie ulegli, mieli mniejsze tendencje wolnościowe, łatwiej było nimi manipulować. Tymi odkryciami dzielił się ponoć Hitler ze Stalinem, a po wojnie całą dokumentację na ten temat mieli przejąć Amerykanie. I kto ma dziś fluoryzowaną wodę w kranach? Amerykanie właśnie. 
Tak, czy inaczej, od czasu do czasu warto zrobić sobie przerwę od fluoru. Zęby od tego na pewno nie wypadną. Ostatnim moim odkryciem jest miętowa pasta Green People. Kupiłam ją w niewielkim sklepiku ze zdrową żywnością. Ma miętowy zapach, konsystencją nie odbiega od tradycyjnych past do zębów, pozostawia w ustach uczucie świeżości. No i przy okazji ćwiczę asertywność;)