Bułgaria kojarzy mi się z wczasami z dzieciństwa w Słonecznym Brzegu. Młodsze czytelniczki pewnie nie mają pojęcia, o czym mówię. No więc w komunie, drogie koleżanki, nie jeździło się na wakacje nad Morze Śródziemne, tylko nad Morze Czarne. Zaprzyjaźnione kraje tzw. bloku wschodniego oferowały swoje komunistyczne kurorty. W Bułgarii na przykład lody sprzedaje się na wagę, a nie na gałki. Poza tym jest ładna pogoda, ciepłe morze i wcale nie czarnego koloru. Komuna upadła, łagodny klimat pozostał i lody na wagę też. Ale nie o tym chciałam pisać.
Wpadł mi w ręce kosmetyk naturalny wyprodukowany w Bułgarii właśnie. Marka nazywa się Zoya goes pretty i powstała w 2012 roku. Specjalizują się w kosmetykach opartych o surowe nierafinowane, takie jak masło shea, olej kokosowy, masło kakaowe, które są topione w temperaturze poniżej 40 stopni, żeby nie utracić wszystkich cennych wartości. Dowiecie się o tym z jasnej deklaracji na stronie internetowej – click. Te nierafinowane surowce są wymieszane z olejkami eterycznymi. Oczywiście olejek różany pochodzi z Bułgarii. Ze strony dowiemy się również skąd pochodzą pozostałe składniki.
Mam coconut orange cream. Ten balsam ma bardzo przyjemną lekką konsystencję. Wymieszany olej kokosowy i masło kakaowe są tak ubite, że powstał z tego bardzo lekki krem, który świetnie się rozprowadza. Wszystko pachnie bardzo smakowicie i pomarańczowo-deserowo. Jedyne, co mi nie pasuje w tym kosmetyku, to jego opakowanie. Szklany słoiczek z typową kuchenną zakrętką i napisem „krem pomarańczowy” kojarzy mi się raczej z dżemem niż balsamem do ciała. Do tego zapach, który jest słodki i pomarańczowy, plus jeszcze konsystencja kremowa. Ufff…. Trochę tego za dużo jak dla mnie. Brakuje ostrzeżenia – nie do jedzenia. W ogóle nie lubię kosmetyków pakowanych w kuchenne słoiki. Jest tyle fajnych opakowań na kosmetyki, że naprawdę jest w czym wybierać.
Konsystencja, jak już wiecie, lekka, ale mimo to tłusta. Olejki eteryczne dają dość intensywny zapach, który unosi się jeszcze przez jakiś czas. Przyjemnie się używa tego balsamu, ale ze względu na to, że jest tłusty, trzeba dać mu czas na wchłonięcie.
Jeszcze jedna uwaga – na stronie nie ma podanego składu wg INCI, tylko są wymienione składniki. To jest nieco mylące i może pozostawiać wątpliwości, czy faktycznie kosmetyki są naturalne. Ja wiem, że tak jest, bo producent wystawiał się na targach Vivaness w Norymberdze, a tam jest selekcja pod względem składu, żeby można było być wystawcą. Organizatorzy nie dopuszczają firm, które nie mają certyfikatów naturalnych albo nie spełniają wymagań co do składu. Dlatego możecie mieć pewność, że te kosmetyki są w porządku.