Na koniec roku postanowiłam rozprawić się z moimi niedoskonałościami, czyli po prostu paskudnymi pryszczami. 

Moja walka z trądzikiem zdecydowanie wykracza poza okres nastoletni i wciąż nie rozumiem, dlaczego przypisuje się mu atrybut młodzieńczości. Bo trądzik można mieć jeszcze długo po osiągnięciu pełnoletności, czego jestem najlepszym przykładem.

Od liceum mam pryszcze. Gdy chciałam iść na wagary, szłam do dermatologa i prosiłam o receptę na acnosan. Przy okazji dostawałam zwolnienie lekarskie na cały dzień. Dziś mogę się do tego przyznać;) Młodszym czytelnikom wyjaśniam, że acnosan to taki spirytus udający tonik na pryszcze, który szczypał i wyżerał wszystko. A pryszcze oczywiście powracały za jakiś czas, najczęściej ze zdwojoną siłą. Mam cerę mieszaną, w kierunku przetłuszczającej i jedynym pocieszeniem tej sytuacji jest to, że później pojawiają się zmarszczki. 

Najlepszą cerę miałam w ciąży. W ogóle wszystko wtedy było super. Piękna cera, lśniące włosy. Photoshop na żywo. Czas przeszły dokonany. Jednak jest to dość kosztowny sposób na pozbycie się trądziku, a poza tym efekt utrzymuje się 9 miesięcy, a nawet jeśli trochę dłużej, to matka jest tak wykończona, że z chęcią zamieniłaby 8 godzin snu na kilka zaskórników. 

W każdym razie kilka miesięcy po porodzie cera zaczęła mi się psuć. A ja stosowałam przeróżne metody. Zaczęłam od maseczki aspirynowej, która wcale nie polepszyła sprawy. To dało mi do myślenia, że to pewnie zmiany o podłożu hormonalnym, a ich pozbyć się najtrudniej. Największym rozczarowaniem okazał się jednak krem Avene Triacneal Expert, który po raz kolejny zmienił nazwę, opakowanie i przede wszystkim skład. Najlepsza wersja była pierwsza – diacneal. Ten krem działał. Nowy wynalazek jest do kitu. Mazia po skórze i nic nie robi. 

W końcu nie obyło się bez wizyty u dermatologa. Mam swój zaprzyjaźniony gabinet i zrobiłam sobie peeling na kwasach. Skóra złuszczała się przez tydzień, a potem zaczęła dochodzić do siebie. Pryszcze zniknęły. Ale dla podtrzymania efektu uzbroiłam się w naturalne remedia antytrądzikowe. 

Seria Beyond na trądzik to 3 produkty: pianka do mycia twarzy, tonik i żel do smarowania twarzy. Najbardziej jestem zadowolona z toniku. Urzekł mnie jego ziołowy zapach. Ach, te zielska są po prostu pyszne. To taki odświeżający zapach leśno-ziołowy. Tonik fantastycznie odświeża i mam wrażenie, że skóra jest po nim dobrze oczyszczona. Żel i pianka też mają ten sam zapach, ale w toniku jest najbardziej wyrazisty. Pianka jest bardzo lekka, nakładam ją na wilgotną twarz i trzymam chwilę, żeby mogła sobie popracować. Demakijaż zmywam wcześniej, bo to nie jest preparat do wszystkiego, tylko wyłącznie do oczyszczania cery trądzikowej. Żel z kolei jest lekki, błyskawicznie się wchłania, nie pozostawia żadnej tłustej warstwy. Stosuję go tylko na noc.

Burt’s Bees – nie wiem za bardzo, jak nazwać ten preparat. Nie jest to tonik, czy żel, ale raczej wyżeracz w kroplomierzu na bazie kwasu salicylowego. Ostry, aż za bardzo. Niestety po użyciu w niektórych miejscach na twarzy zostawił czerwone piekące plamy. Ten preparat jest dla mnie zdecydowanie zbyt agresywny.

Na dzień używam natomiast kremu do cery trądzikowej Latoille 5, z 2% zawartością olejków eterycznych. Wciąż jestem pod wrażeniem wiedzy o aromaterapii dziewczyny, która tworzy kremy Latoille 5 (byłam na spotkaniu marki w Warsztacie Piękna). I dlatego wierzę w działanie tego kremu. W pierwszej chwili po nałożeniu wydaje się mieć tłustą konsystencję. Dlatego trzeba odczekać chwilę przed nałożeniem makijażu. Ale mimo tego pierwszego wrażenia bardzo dobrze nadaje się pod makijaż. 

Jak dotąd cera jakoś się trzyma w ryzach, ale nie wykluczam, że zrobię jeszcze jeden peeling z kwasami. Bo do wczesnej wiosny jest najlepsza pora na tego typu zabiegi (póki jest mało słońca). Uważam, że z trądzikiem trzeba walczyć wszystkimi dostępnymi metodami. Pomijam jednak antybiotyki na receptę do smarowania, bo znajoma kosmetyczka przestrzegła mnie przed nimi i wytłumaczyła, że one niszcząc pryszcze przy okazji niszczą też samą skórę. Dlatego ich działanie jest krótkotrwałe. A szkody wyrządzone skórze zostają znacznie dłużej. 

Mój trądzik jest trochę jak Czerwony John z Mentalisty. Chcę się go pozbyć raz na zawsze, a on i tak co jakiś czas gdzieś tam się może pojawić;)