Jechałyśmy z moją córką Pendolino, była to jej pierwsza w życiu podróż pociągiem. Podróż trwała 2,20 godziny, więc czas na tyle długi, żeby się nacieszyć pociągiem, a jednocześnie na tyle krótki, żeby 4-latka nie zdążyła się znudzić.

Przy okazji nasunęło mi się kilka refleksji na temat podróżowania z dzieckiem. Urzekła mnie niezwykle miła rudowłosa pani konduktor – sympatyczna, uśmiechnięta i pomocna. To duży plus w porównaniu do zblazowanych zmęczonych życiem konduktorów, których wielokrotnie spotykałam w pociągach. Za to system rezerwacji miejsc w Pendolino – beznadziejny.

Pociąg nie był przepełniony, o czym przekonałam się niedługo po rozpoczęciu podróży, bo Tosia postanowiła zwiedzić ze mną cały pociąg od początku do końca składu (zresztą nie jeden raz przeszłyśmy się w tę i z powrotem, o czym za chwilę). Szybko zorientowałam się, że większość pasażerów została stłoczona w jednym wagonie (było dosłownie kilka pustych miejsc w naszym wagonie klasy drugiej). Były jeszcze 2 inne wagony klasy drugiej prawie puste, gdzie pasażerów można było policzyć na palcach jednej ręki. Do tego trzy osoby w klasie pierwszej, kilkanaście osób w Warsie i tyle samo w wagonie ze strefą ciszy (gdzie nie wolno głośno rozmawiać).

Nie rozumiem, dlaczego system nie rozsadza pasażerów równomiernie w całym składzie pociągu, bo ten tłok w jednym wagonie to było kompletne nieporozumienie. W związku z tym przesiedliśmy się do pustego wagonu (miła pani konduktor nie robiła żadnego problemu). Takie to u nas systemy informatyczne. Pociąg niby fajny, ale software do rezerwacji miejsc już niekoniecznie.

Obserwowałam też podróżujących z dziećmi. W wagonie przy Warsie jest kilka klasycznych przedziałów, gdzie zmieszczą się 4 osoby. Siedziała tam trzyosobowa rodzina. Tata czytał książkę, mama przeglądała telefon, a dziewczynka w wieku na oko 4 lata oglądała film animowany na tablecie i to całkiem sporym.

Uważam, że ekran tabletu jest za duży dla dziecka, a pełnometrażowy film animowany (nawet jeśli to super bajka Disneya) jest za długi dla 4-latków. Nie oznacza to, że moje dziecko nie wie, co to kreskówka w telefonie. Wie, ale w życiu nie pozwoliłabym jej oglądać czegokolwiek przez prawie 2 godziny, zresztą ona by tyle nie wytrzymała. Uważam też, że podróż pociągiem to czas, który można spędzić z dzieckiem zupełnie inaczej niż upychając je w oglądanie bajek.

Jak u nas wyglądała ta podróż pociągiem? Były kolorowanki, naklejki, książeczki, a gdy wszystko się znudziło, zaczęłyśmy chodzić po pociągu. Przeszłyśmy wszystkie wagony dużo więcej razy niż cała drużyna konduktorska i obsługa Warsu razem wzięte. Stąd wiem, że tamta dziewczynka cały czas coś oglądała, bo za każdym razem, gdy mijałyśmy ten przedział, obraz był niezmienny (każdy wpatrzony w co innego). My tymczasem zwiedzałyśmy pociąg, opowiadałam Tosi, gdzie siedzi maszynista, że w Warsie można coś zjeść, że w wagonie ze strefą ciszy nikt nie lubi, gdy się głośno rozmawia (Tosia zadawała pytania szeptem), a w pierwszej klasie jest mniej miejsc siedzących, za to są szersze. Tu jest toaleta, a tam podróżują walizki i wózki dla dzidziusiów.

Pewnie, że fajnie byłoby poczytać sobie książkę przez dwie godziny, ale to dla mnie mogłoby mieć miejsce tylko wtedy, gdybym podróżowała sama. Moje czytelnictwo drastycznie spadło jakieś 4 lata temu, ale zbytnio nad tym nie ubolewam. Przedtem zdarzało mi się przeczytać ponad 50 książek rocznie, więc mam statystyczny zapas na kilka lat.

Nie wstydziłam się również spacerować po całym pociągu i odpowiadać na pytania, a co ta pani robi, a dlaczego ten pan ma niebieski szalik. Zresztą w większości ciekawość Tosi wzbudzała uśmiech na twarzy mijanych pasażerów. Wolę rozwijać ciekawość świata małego człowieka niż mieć „chwilę spokoju” w podróży i czytać lub przeglądać aplikacje w telefonie.

Zwyczajnie szkoda mi było tej dziewczynki, bo siedzący z nią w niewielkim przedziale rodzice byli de facto bardzo daleko od niej.