Methylisothiazolinone (w skrócie: MI) występuje sam albo w duecie z Methylchloroisothiazolinone (w skrócie: MCI). Unikać obu, tu skupię się na MI.
Rok 2005 – zezwolenie dla MI jako konserwantu w kosmetykach, w stężeniu do 0,01%. Od 5 lat jest na rynku bez limitu w farbach, lakierach i artykułach chemii gospodarczej. Widzicie napis: tradycyjna receptura, a w składzie MI? Słaba tradycja. „Od tego roku notuje się drastyczny wzrost liczby uczulonych na ten związek. Alergiczne kontaktowe zapalenie skóry związane z MI występuje u dorosłych i u dzieci, charakteryzuje się często ciężkim przebiegiem.” – to fragment publikacji naukowej pod wiele mówiącym tytułem: Izotiazolinony jako przyczyna epidemii alergii kontaktowej XX i XXI w.
Och, zapomniałam! 1982 – pierwsze przypadki alergii kontaktowej na MI. Dlaczego więc go dopuszczono do stosowania w kosmetykach? Lobbing? Korupcja? Zatajenie badań? Nie mam pojęcia.
2013 – Amerykańskie stowarzyszenie alergii kontaktowej uznało MI za alergen roku.
2014 – opinia instytucji unijnej, że stężenie 0,01% (100 ppm) MI w kosmetykach nie jest bezpieczne dla konsumentów (opinia stanie się podstawą do zmiany obowiązującego prawa).
2014-2019 – lobbing branży kosmetycznej i walka o jak najdłuższe okresy przejściowe przed wprowadzeniem całkowitego zakazu, żeby zdążyć sprzedać, co się już wyprodukowało. Polski Związek Przemysłu Kosmetycznego boleje nad opinią, jednocześnie potwierdza, że MI ma wysoki potencjał uczulający, jednocześnie stoi na stanowisku, że MI w stężeniu 0,01% jest bezpieczny. Czego nie rozumiesz?
2019 – zakaz stosowania MI w produktach niespłukiwalnych, w produktach spłukiwalnych dozwolone stężenie MI wynosi 0,0015% (15 ppm).