Wyobraźmy sobie taką rozmowę. Prezes firmy kosmetycznej wzywa dyrektora marketingu:
– To jak będziemy to masło reklamować?
– Nasze masło do ciała pielęgnuje skórę, która potrzebuje głębokiego nawilżenia. Zawarta w nim parafina zapobiega odparowywaniu wody z naskórka, a więc pośrednio nawilża.
– Jak to pośrednio nawilża?!
– No musi być tak, nie da się tej parafiny inaczej sprzedać, bo nie wnika w naskórek. To w sumie jest takie nic, substancja obojętna.
– A co naprawdę nawilża skórę?
– Oleje i masła roślinne.
– A w naszym produkcie nie ma żadnego oleju?
– Jest parafina, inaczej nazywana olejem mineralnym, ale powstaje z ropy naftowej, nie z roślin.
– To mówić, że to olej mineralny, może nie będzie się tak kojarzyć z tą ropą. A co tam jeszcze mamy w składzie?
– Zapach mango.
– To świetnie! Przynajmniej pachnie naturalnie.
– Nie, to sztuczny zapach, nie istnieje naturalny zapach mango.
– A ostatnio zmieniliśmy formułę. Może to podkreślić? Co tam się zmieniło w składzie?
– Musieliśmy się pozbyć jednego konserwantu, został zabroniony w produktach niespłukiwanych, bo wywołuje strasznie dużo alergii.
– To przynajmniej napiszcie, że nowa ulepszona formuła.*
Tak, wiem, ciężkie jest życie działu marketingu i wymyślanie tych wszystkich przekazów, żeby zachęcić klienta. A wystarczyłoby powiedzieć, że masło do ciała zawiera olej słonecznikowy, masło kakaowe, masło shea, do tego wyciągi roślinne z fiołka, nagietka lekarskiego (wszystko z upraw ekologicznych), a zapach pochodzi z olejków eterycznych (lawenda i pomarańcza) i mamy dodatkowo aromaterapię. Ale takie rzeczy to tylko Weleda, a brak kontrowersyjnych konserwantów gwarantuje certyfikat dla kosmetyków naturalnych natrue. W sumie to ja nie wiem, dlaczego Weleda wymyśliła to masło tak późno, skoro są już na rynku 100 lat.
*) wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe