Oto moja aktualna pielęgnacja i dwa produkty do oczyszczania – mydło i peeling do twarzy od I want you naked ze sklepu Ruah.
Do napisu „kosmetyki ręcznie robione” podchodzę z rezerwą. Niejednokrotnie na Eko Cudach widywałam takie ręczne robione kosmetyki, co polegało na tym, że masło shea zakupione pewnie na allegro zapakowane było do kuchennego słoiczka, przewiązane sznurkiem z naklejką „organiczne masło shea”. Nie wiem, czy to zawekowane (to wyjdzie rafinowane) czy tylko zakręcone, ale nie o takie „handmade” mi chodzi.
Rzadko zdarza się u nas, żeby kosmetyki ręcznie robione to był eko luksus z wyższej półki. Częściej to chałupnicze konfekcjonowanie plus moje wątpliwości, czy odbywa się to w sterylnych warunkach, czy w przydomowej kuchni.
Jeśli w tej kwestii mamy się czego nauczyć, to dobrym przykładem będą Niemcy. Metodycznie, precyzyjnie i dokładnie. Bo „handmade” nie powinno znaczyć taniej i gorzej, tylko wręcz odwrotnie – wyższa jakość, bo ktoś przeznacza więcej czasu i precyzji na wyprodukowanie kosmetyku zamiast wrzucać wszystko do maszyny mieszającej. Takie „handmade” to dobre jakościowo składniki, które się starannie miesza – to jak sok z wyciskarki wolnoobrotowej zamiast z sokowirówki.
Mam więc „handmade in Munich” mydło do mycia twarzy z miodem i woskiem pszczelim. Delikatne, miękkie, pachnie miodem. Dobrze się rozprowadza, pieni, porządnie myje, ale nie wysusza skóry. Tak mi się spodobało, że cała się nim umyłam. Nie zastosowałam potem żadnego balsamu i mimo to nie miałam wrażenia suchej skóry, co czasami się zdarza nawet po mydłach naturalnych. Ale to jest właśnie kwestia jakości składników.
Poza miodem i woskiem pszczelim jest tu sporo olejów: rzepakowy, migdałowy, rycynowy, oliwa z oliwek, masło kakaowe. Nie ma oczywiście żadnego sztucznego zapachu. Stosuję to mydło codziennie do mycia twarzy i cera jest dobrze oczyszczona. Przy czym samo mydło do pielęgnacji mojej tłustej i trądzikowej skóry nie wystarczy. Uzupełnieniem jest delikatny peeling.
Też ręcznie robiony peeling w szklanym opakowaniu, ale to nie jest żaden słoik po musztardzie, tylko solidny kosmetyczny słoiczek, który był zabezpieczony przed pierwszym otwarciem, więc nie miałam wątpliwości, że ktoś przede mną mógłby go otwierać.
Peeling jest na bazie cukru i oleju ze słodkich migdałów. W przeciwieństwie do mydła nie zawiera miodu i jest wegański. W składzie jest też roślinna gliceryna, olej z pestek winogron, biała herbata i podnoszący na duchu oczyszczający olejek bazyliowy. Peeling jest na tyle delikatny, że stosuję go co drugi dzień jako uzupełnienie wieczornego oczyszczania twarzy. W przypadku mojej tłustej cery to się sprawdza.
O ile na mydło trzeba uważać i chronić od wilgoci, bo robi się miękkie i przez to szybciej się zmydla, to peeling jest bardzo wydajny. Niewielka ilość wystarczy na twarz i szyję. Tak przygotowaną twarz spryskuję tonikiem i potem nakładam olej na noc. Do ideału brakuje mi tylko odpowiedniej ilości snu, ale matki mają tu zwykle spory deficyt.