Hotel Kasprowy w Zakopanem – PRL-owski symbol luksusu zaprojektowany przez Jugosłowian (był kiedyś taki kraj) dziś po remoncie (częściowym) we władaniu francuskiej sieci Mercure.
Byłam tu już kilka razy, ale ostatnio jakieś 15 lat temu, czyli przed remontem. Wówczas nie był to już jakiś bardzo elegancki hotel, ale niekwestionowaną zaletą jest niezmiennie to, że to jedyny obiekt, gdzie wychodzisz z hotelu i jesteś na stoku narciarskim. Szymoszkowa za oknem.
Słyszałam sporo o tym remoncie, poza tym sporo podnieśli ceny, więc spodziewałam się jakiegoś austriackiego porządnego górskiego standardu. I na parterze, w holu głównym tak faktycznie jest. Recepcja w górskim klimacie, szkoda tylko, że kominek na wejściu sztuczny. Restauracja Grand Kasprowy obok lobby nie tylko elegancka, ale z naprawdę dobrą kuchnią. Natomiast piętra i pokoje wciąż pamiętają dawne czasy.
Drobny remont pokoi niestety nieprzemyślany. Małe pokoje, małe łazienki – ok, tego nie da się zmienić, ale w takim razie można było je jakoś przemyślanie zaprojektować. Zamiast w łazience pakować wannę, wystarczyłby prysznic. W hotelu brakuje narciarni! Na parterze jedna szatnia została prowizorycznie przerobiona na pokój, w którym można trzymać narty. Ale uwaga: jest zatrudniony pan do pilnowania sprzętu, bo kradną… Buty radzą zabierać do pokoju. W efekcie goście chodzą po całym hotelu w butach narciarskich, co w tego typu obiekcie jest kompletnym nieporozumieniem.
Osobny temat to kultura gości. Albo ja się starzeję albo społeczeństwo robi się coraz bardziej prostackie i chamskie. Widać po dzieciach. Chłopiec – na oko lat 5 – nagle walnął w głowę moją córkę, która oczywiście się rozpłakała. Dźwięk jej płaczu sprawia oczywiście, że zjawiam się przy niej z prędkością światła i biorę na ręce. Po chwili zjawił się ojciec sprawcy, który bez słowa wymierzył chłopcu soczystego klapsa, po czym szarpnął za rękę tak mocno, że bałam się, że ją wyrwie. Ojciec nie wpadł na pomysł, że powiedzieć przepraszam, nie zamienił z synem słowa, tylko go po prostu wyniósł z restauracji (incydent był przy śniadaniu).
W windzie nikt nie mówi dzień dobry czy do widzenia. Moja córka zadziwiła wszystkich swoim tekstem, gdy zdarzyło się wieczorem, że jakiś pan kulturalnie wsiadł do windy i powiedział dobry wieczór, a przy wysiadaniu – dobranoc. Tosia odpowiedziała mu: dobranoc, miłych snów! Niestety nie ma wiele okazji ku temu, bo większość gości wsiada i wysiada bez słowa. Dzieci często wsiadają i wysiadają wpatrzone w ekran komórki. Rodzice przyprowadzają je na plac zabaw i sami odpalają grę na konsoli. Dziecko siedzi na krześle przed wielkim ekranem godzinę, a może dłużej. Usłyszałam tekst jednej smutnej dziewczynki (na oko 6 lat), że ona jeszcze musi tu zostać (na placu zabaw) do obiadu, bo wtedy dopiero rodzice wrócą z nart…
Specyficzni są również goście z zagranicy. Bardzo dużo Słowaków. Przypominają mi szczecińską mafię z lat 90-tych (tak, podobnie jak Krzysztof Jarzyna, ja też jestem ze Szczecina i wiem, kto był szefem wszystkich szefów). A więc ogolona głowa, złote łańcuchy, dresy, tatuaże na rękach, nogach i karku (tyle widać, ale nie chcę wcale widzieć więcej). Nie wiem, czy to jakaś moda u nich, żeby do Kasprowego do Zakopanego jechać. Widocznie jakiś lans tamtejszy. Na stoku ich nie widać, ale z cygarem dookoła hotelu spacerują.
Poza tym okoliczności przyrody bardzo sympatyczne. Jesteśmy tu po sezonie (ferie się już wszędzie skończyły), więc nie ma kolejki do wyciągu. Szkółka narciarska działa i jest najlepsza instruktorka dla dzieci – pani Ania, która czyni magię, bo Tosia jedzie i się cieszy. Ale gdy już złapie o co chodzi z tymi deskami przypiętymi do twardych butów, to liczę bardziej na narty w Austrii. Więcej tras, więcej kultury, a ceny takie same.