Zaatakowała mnie w Rossmannie Elsa. Elsa z Krainy Lodu.
I prawie się na nią nabrałam. Dlaczego? Kiedyś kupiłam z tej samej marki żel do mycia dla dzieci – zielony ze słoniem Dumbo – i skład był bardzo dobry. Przyznacie też, że nazwa Naturaverde jest zachęcająca. Poza tym na dole po lewej stronie mamy w zielonym kółeczku napis BIO (i mniejszym drukiem organic extract). Jednak takie napisy są dla mnie podejrzane, bo to nie jest nazwa oficjalnego certyfikatu, tylko – jak się okazało – nic nie znacząca deklaracja marketingowa. Powiedziałabym nawet, że to deklaracja mogąca wprowadzić konsumentów w błąd, bo ktoś może pomyśleć, że takie BIO w zielonym kółeczku to gwarancja dobrego naturalnego składu.
I to jest ten moment, gdzie trzeba odwrócić opakowanie i zerknąć na listę składników.
Dramat, ja dziecka bym w tym absolutnie nie umyła. Dlaczego? Bo w składzie są dwa największe alergeny, z jakimi mamy do czynienia na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. To Methylisothiazolinone (uznany przez amerykańskie stowarzyszenie alergii kontaktowej za alergen roku 2013) oraz Methylchloroisothiazolinone. Wiem, nazwy trudne do zapamiętania. Ale warto wiedzieć, że to bardzo uczulające konserwanty – tak bardzo, że wciąż zmniejsza się ich dopuszczalne stężenie w kosmetykach, a one i tak dalej uczulają. Obecnie są zabronione do stosowania w niespłukiwalnych kosmetykach dla dzieci, ale to nie oznacza, że za jakiś czas nie pojawią się kolejne badania i wszyscy dojdą do wniosku, że jednak powinno się je całkowicie wycofać – choćby z produktów dla dzieci. Publikacje naukowe piszą o tych dwóch składnikach jako o przyczynie epidemii alergii kontaktowej XX i XXI wieku – i to zarówno u dorosłych, jak i u dzieci. Czy w takim razie chcecie myć tym siebie i swoje dzieci? Bo ja nie.