Sam tytuł jest dość niefortunny, bo szczerze mówiąc krem ma raczej niewiele wspólnego z Egiptem. Zresztą słyszałam o nim nie w Egipcie, a w Anglii. Zaintrygowała mnie krótka, ale bardzo treścią lista składników. Zaczęłam czytać w sieci różne recenzje i opinie na temat kremu. Doszukałam się nawet, że jest to jeden z ulubionych kremów Madonny. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale byłam mocno zaciekawieniona, zwłaszcza że podobała mi się lista składników. W końcu dostałam od mojej niedocenionej koleżanki z Anglii próbkę tego kremu.
Pierwsze wrażenie jest dość dziwaczne, bo według opisu na opakowaniu krem trzeba rozetrzeć w dłoniach, dzięki czemu przybiera on nieco oleistą postać. Oznacza to, że nie nadaje się na dzień, bo jest zbyt tłusty. Zastosowałam więc go na noc. Faktycznie jest tłusty (widać od razu, że zawiera oliwę z oliwek) i trzeba odczekać, żeby nie wetrzeć go w poduszkę. Po dwóch użyciach nie mogę mówić o spektakularnych efektach, ale jeśli będę miała okazję, to pewnie go kupię. Nie jestem uczulona na miód, ani pyłek kwiatowy, czy inne pochodne miodu (to pozostałe składniki po oliwie z oliwek), więc śmiało mogę go używać. Skóra po kremie była bardzo dobrze nawilżona. Zupełnie jednak nie rozumiem egipskiego wątku w nazwie. Cóż, ale przecież reklama kosmetyków na mnie nie działa, dopiero lista składników…