Co zamiast – mój nowy cykl, czyli czego używam zamiast zwykłych chemicznych kosmetyków, okrzykniętych mianem bestsellerów, najlepiej sprzedających się, mających najlepsze opinie. 

Na pewno macie albo miałyście swoje ulubione „chemiczne” kosmetyki, bez których trudno się obyć, a jeszcze trudniej znaleźć ich eko odpowiedniki. Większość koncernów kosmetycznych ma swoje bestsellery, kosmetyki, które ciągną całą markę za sobą i robią jej renomę. Ja też kiedyś używałam zwykłych chemicznych kosmetyków i miałam wśród nich swoje ulubione produkty. 

Gdy zaczynałam używać kosmetyków naturalnych, najpierw czytałam skład, który był dla mnie najważniejszy. Przymykałam oko na zapach, opakowanie, konsystencję, bo najważniejsze były składniki. Z czasem poznawałam nowe kosmetyki, odkrywałam kolejne marki i zdobywałam rozeznanie. Miałam coraz większy wybór. W końcu przyszedł taki czas, że mogę być wybredna. Nie każdy eko kosmetyk mi pasuje. Tu też są lepsze i gorsze. Droższe i tańsze. I są też perełki. Moje ulubione. Nie używam hasła „moje bestsellery”, bo ja niczego nie sprzedaję. Ja je wybieram, kupuję i używam.

Płyny micelarne interesowały mnie odkąd pojawiły się na rynku. Mleczka zawsze mnie irytowały, a zmywając oczy, miałam potem ograniczoną widoczność – wszystko było za mgłą, dopóki nie zmyłam twarzy wodą. W dawnych przed-eko-czasach, a także w czasach singielskich-wysokich-zarobków używałam płynu micelarnego Lancome. Tak, tak. Duża ładna niebieska butelka, z pompką, delikatny zapach i wysoka cena. Makijaż zmywał się świetnie. Składu już nie pamiętam. Były tam chyba jakieś PEG-i, ale bardzo źle pod względem składu też nie było. W wersji tańszej, ale wciąż chemicznej, można go porównać do czerwonej Biodermy – również wody do demakijażu.

Jednak porzuciłam Lancome i Biodermę na rzecz olejków myjących i eksperymentowania demakijażowego przy pomocy eko kosmetyków. Brakowało mi takiej zwykłej wody do demakijażu, która nie będzie szczypać w oczy i skutecznie usunie resztki tuszu, bez piany, bez zapachu i niepotrzebnych fajerwerków. W końcu znalazłam. Biopha organic.

Jest lepszy niż Lancome, bo ma to wszystko, co miał Lancome plus rewelacyjny skład. To zwykła woda, w dużej butelce (no, może tylko tej designerskiej pompki brak), bez zapachu i świetnie usuwa makijaż. Czuję się czysta, mam odświeżoną twarz i szyję. I od razu czuję się jak w domu. Nadmieniam, że makijaż zwykle zmywam po przyjściu z pracy. Płyn micelarny daje mi poczucie oczyszczenia i zmycia z twarzy tej pracującej części dnia. Wieczorem jeszcze myję twarz wodą z preparatem do mycia twarzy, ale ten pierwszy etap demakijażu robię już po południu. Dlatego zależy mi na fajnym płynie, który pozwoli mi poczuć się czysto w domu. 

Płyn micelarny biopha można kupić w ekodrogerii. Pojemność 400 ml jest ekologiczna i ekonomiczna zarazem (duża butelka, mniej plastiku, mniej małych opakowań, mniej śmieci). Nie podróżuję z nim, ma swoje miejsce w łazience i codziennie go trochę ubywa.  

Nie umiem (jeszcze!) robić takich sprytnych grafik, żeby tu zestawić zdjęcie niebieskiego Lancome’a przekreślonego i obok umieścić cudny biopha. Po prostu zrobiłam mu zdjęcie na mojej łazienkowej półce-ściance, żebyście sobie mogły go obejrzeć. Nic więcej do ozdoby mu nie potrzeba. Sam w sobie jest moim demakijażowym przebojem. 

Mam jeszcze w zanadrzu kilka innych eko zamienników dla chemicznych kosmetyków-hitów, które wydają się być niezastąpione. Będę o nich pisać oznaczając je hasłem „co zamiast”. Podpowiem tylko tyle, że następny będzie produkt do makijażu:)