Jest sobie taka Bielenda, która ma w logo zielony listek. To nie listek początkujących, bo firma na rynku jest od 25 lat. Nie jest to też listek oznaczający naturalny skład. Ale najciekawsze jest oczywiście to, czego nie widać na pierwszy rzut oka.
Wzięłam pierwszy z brzegu kosmetyk, żeby Wam to wyjaśnić. Mamy płyn micelarny algi morskie. Cera wrażliwa. Wrażliwa to ja jestem, zwłaszcza na skład. Odwróćmy buteleczkę i zajrzyjmy, co piszą na odwrocie. Ale zanim przeczytacie listę składników, proponuję spojrzeć na nazwę producenta. Co tam mamy?

Bielenda. Kosmetyki naturalne Sp. z o.o. S. k. Tak, tak, kosmetyki naturalne. Co? Jak?! No więc informuję tych, którzy jeszcze mają jakieś wątpliwości, że to nie są kosmetyki naturalne. Co o tym świadczy? Oczywiście lista składników (tuż nad tą kuriozalną nazwą producenta): Propylene Glycol, Disodium EDTA, 3 (słownie: trzy!) parabeny i na deser sztuczny zapach. Wysoki Sądzie, nie mam więcej pytań.
No i co z tym zrobić? Ano unikać tych kosmetyków. Ale zaraz zapytacie – czy to zgodne z prawem? Odpowiedź nie jest prosta. Wiem, jestem prawnikiem i teraz mówię jak prawnik, ale postaram się to wyjaśnić jak najprościej. W polskim prawie nie ma definicji kosmetyku naturalnego, czyli nie ma prawnych kryteriów, że można nazwać dany produkt kosmetykiem naturalnym, jeżeli w składzie ma to i to, albo nie ma tego i tamtego.
Dobra wiadomość jest taka, że jesteśmy co raz bardziej wyedukowane i mniej więcej wiemy, co rozumiemy pod tym pojęciem. A więc mamy taką definicję nieformalną, ale ugruntowaną przez wielu konsumentów, którzy zwracają uwagę na listę składników, starają się świadomie kupować i unikają składników, które są nieakceptowane przez wiodące międzynarodowe organizacje certyfikujące kosmetyki naturalne. I na tej właśnie podstawie Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów mógłby w mojej opinii tutaj interweniować. Natomiast sprawność działania urzędów to już zupełnie inna historia.
Wniosek jest oczywiście jeden, który powtarzam Wam przy każdej nadarzającej się okazji. Nie ufajmy deklaracjom producenta. Czytajmy listę składników, bo tylko z niej możemy się dowiedzieć, czy kosmetyk jest faktycznie naturalny, czy nie. A zielonym listkiem niech sobie Bielenda zakryje tę swoją nazwę, bo wstyd.
Greenwashing is everywhere. Let’s have a look at Polish brand Bielenda. They have a green leaf in logo, but the worse is the full name of the producer is: Bielenda. Natural cosmetics Ltd. It couldn’t be worse. I have shown you the ingredients list of one (randomly picked) of their skincare products. Propylene Glycol, Disodium EDTA, 3 (in words: three) parabens and artificial fragrance. Your Honor, I have no further questions.