Płyn micelarny to jeden z moich ulubionych kosmetyków, bez których nie mogę się obyć. Bo nawet jeśli używam olejku albo mleczka do demakijażu, to pierwszy etap oczyszczania stanowi właśnie płyn micelarny.
Zwykle bardzo szybko się orientuję, czy płyn micelarny jest odpowiednio skuteczny i łagodny zarazem. Jeśli nie szczypie w oczy i zmywa porządnie tusz do rzęs, to znaczy, że jest w porządku. Znalezienie dobrego płynu nie jest łatwe, bo niektóre płyny micelarne szczypią w oczy, pienią się albo niedokładnie zmywają makijaż. Dawno, dawno temu używałam niebieskiego Lancome, ale gdy zrobiłam się bardziej wymagająca, jeśli chodzi o skład, to go porzuciłam bez żalu szukając lepszej alternatywy.
Wiele dziewczyn chwali sobie czerwoną Biodermę. Również używałam tego płynu. Zmywał dobrze makijaż, ale też miałam zastrzeżenia co do składu. Nie oszukujmy się – to, że jest sprzedawany w aptekach nie znaczy, że ma naturalny skład albo że polecają go farmaceuci. To zwykłe kosmetyki, które akurat stoją na aptecznej półce. Ale to nie są żadne leki ani nic bardziej zdrowszego od tego, co znajdziemy w drogerii. Zdrowszy, czyli z naturalnym składem, i to potwierdzonym certyfikatem BIO, znaleźć można w sklepie ekologicznym ze zdrową żywnością – ja znalazłam w warszawskiej Hali Koszyki, choć do kupienia jest także przez internet tutaj. To francuski SO BIO. I piszę o nim akurat w Dniu Narodowego Święta Francji.
Płyn micelarny SO BIO przypadł mi do gustu już od pierwszego użycia. Ma świetny skład, zawiera m.in. łagodzący aloes i hydrolat z chabra bławatka. Delikatny, nie szczypie w oczy, dobrze zmywa makijaż, ma duże ekonomiczne i ekologiczne zarazem opakowanie. Tak więc w podróż się nie nadaje, ale w mojej łazience ma się świetnie. Czyści, odświeża, zastępuje tonik. Jestem nim zachwycona. Wygląda jak woda, a zmywa bardzo dokładnie cały makijaż, włącznie z oczami. Latem nie używam wielu kosmetyków, ale do pracy się jednak maluję, więc po powrocie do domu ten płyn micelarny działa wyjątkowo odświeżająco.