Obiecany opis mojej kolorówki – część pierwsza. Zaczynamy w kolejności nakładania makijażu.
Baza do ust:
Weleda w większej ilości może robić za błyszczyk do ust, na bazie oleju słonecznikowego zawiera wosk pszczeli, to nowy produkt w ofercie marki. Balsam należy do poszerzonej linii kultowego kremu Skin Food, który polecam każdemu, kto chce coś naturalnego i nie wie, od czego zacząć.
I want you naked typowy bazowy balsam do ust, taki Carmex w wersji ekologicznej. W składzie olej migdałowy, konopny, kokosowy, masło cytrynowe, witamina C i E. Podobnie jak Weleda ta marka to solidna niemiecka produkcja.
Korektor pod oczy:
Pixie Cosmetics używam go od wielu lat. Przekonała mnie do niego kremowa konsystencja, bo nie lubię korektorów mineralnych (nie rozumiem, jak można sobie paćkać pędzlem puder pod oczami i dobrze zakryć w ten sposób sińce czy cienie). Kryje dość mocno, trzeba uważać, bo nałożony w zbyt dużej ilości robi się płaski i wygląda jak maska.
RMS Beauty – moje zeszłoroczne odkrycie, delikatniejszy od Pixie, lepiej rozświetla, można użyć zamiast podkładu na czoło skrzydełka nosa i pod oczy i mamy minimalistyczny rozświetlający makijaż.
Podkład:
Jane Iredale kremowy, średnio kryjący, trochę mi ściemniał z czasem, ale matujący puder transparentny temu zaradzi. Opakowanie idealne – jak widać, ani kropla się nie marnuje (prawie skończyłam ten podkład).
Annabelle Minerals podkład mineralny używam od lat i wciąż nie mam ulubionego odcienia, tyle ich jest, że wciąż nie znalazłam ideału.
Naturativ krem BB w zasadzie zachowuje się jak lekko kryjący podkład, do tego filtr mineralny SPF30, wystarczy jedna dawka (jest dozownik airless), bo jest wydajny.