Santaverde słynie z tego, że wszystkie produkty są na bazie aloesu, ale nie aloes w ilościach szczątkowych, tylko prawdziwy sok z ekologicznych upraw i to na pierwszm miejscu w składzie. Wtedy można z czystym sumieniem powiedzieć, że krem jest na bazie aloesu. Moja mama hoduje na parapecie aloes, ale ja wolę ten aloes mieć już łazience w kremie. Zwłaszcza zimą, kiedy mam czerwony nos i suche dłonie.
Wprawdzie noszę rękawiczki, ale przy temperaturze -12 stopni i tak mam spierzchnięte dłonie. Oczywiście mogłabym sobie podgrzać oliwę z oliwek i moczyć ręce, ale zwyczajnie mi się nie chce tego robić. Dlatego nieustannie szukam dobrego kremu do rąk na zimę. I w końcu taki znalazłam. Szybko się wchłania, ma gęstą konsystencję, ale nie zostawia tłustej warstwy. Do rąk to mój zimowy niezbędnik.
Oprócz dłoni zadbałam też o skórę twarzy w środku zimy. Bogaty krem aloesowy zaczęłam stosować na noc, bo obawiałam się, że mógłby być za tłusty na dzień pod makijaż. Szczerze mówiąc miałam też lekkie obawy, co będzie z moją tradzikową cerą. Zupełnie niesłusznie. Zdziwiłam się nawet, gdy załagodził moje krostki.
Na zmarszczki na szyi, z którymi walczę niemal od urodzenia, postanowiłam zastosować odżywczą maseczkę. Cóż, wiem, że nie znikną z dnia na dzień, ale odżywiona i nawilżona skóra szyi to coś, co wprawia mnie w dobry nastrój.