W podróż do USA spakowałam się minimalistycznie i kompaktowo. Każdy gram i miejsce w walizce są cenne, więc widzicie głównie miniaturki. Oto, co polecam zabrać w podróż – zwłaszcza gdy lecicie samolotem:

Minimalistyczne mycie, czyli zestaw Derma – mydło w płynie, szampon i odżywka. Ilość w sam raz na kilka dni. Kosmetyki mają idealny skład potwierdzony certyfikatem ecocert, do tego jeszcze 3 inne certyfikaty – ważne zwłaszcza dla alergików i astmatyków. Dla mnie fajne jest to, że nie ma tu żadnego zapachu. Są świetnie neutralne, bezzapachowe. W podróży i w nowym miejscu jestem otoczona nowymi zapachami i nie lubię mieć zbyt dużo bodźców (tym bardziej, że zabrałam ze sobą pachnący olejek do ciała, o czym za chwilę). Żel pod prysznic używałam do całego ciała, także do mycia twarzy. Jest naprawdę łagodny i nie wysusza skóry twarzy, a przy tym dobrze myje i usuwa resztki makijażu. Po szamponie i odżywce (trzymanej pod prysznicem tylko chwilę) włosy są miękkie i nie potrzebują dodatkowych kosmetyków do układania (zresztą i tak nic nie wzięłam ze sobą). Odżywka nie obciąża włosów (nakładałam małą ilość na same końcówki).

Olejek do ciała Serce Baobabu Douces Angevines – wzięłam ze sobą jeden olejek z zestawu 4 fluidów do ciała Box 4 Harmonie. Wybrałam specjalnie tę kompozycję, bo pobudza i dodaje energii (gałka muszkatołowa, cynamon, imbir, kardamon, wanilia), co przy dużej zmianie czasu ma znaczenie. Wg producenta jest idealny na każdą porę roku, a szczególnie zimą – co okazało się zbawiennie, biorąc pod uwagę minusową temperaturę w kwietniu w Chicago. Olejek w idealnym małym opakowaniu, ale jak to dobry olejek – bardzo wydajny. Buteleczka ma pojemność 15 ml i wystarczyła mi na te kilka dni – stosując rano i wieczorem na całe ciało.

Jakoś tak idę od prawej na zdjęciu, więc teraz czas na płyn do płukania jamy ustnej Sylveco – przydatny zwłaszcza w trakcie podróży, gdy nie jest łatwo umyć zęby. Pojemność 100 ml, a więc można wnieść na pokład samolotu. Lufthansa oferuje mini płyny do ust, ale eko to oczywiście nie jest, choć muszę uczciwie przyznać, że mają w toalecie też krem do rąk Korres i oferują miniaturki kosmetyków tej marki (tylko w biznesie) z całkiem niezłym składem. Wracając do płynu Sylveco to jego siłą są ekstrakty ziołowe. Odświeża i dezynfekuje, ale nie zawiera alkoholu, dzięki czemu nie podrażnia błony śluzowej jamy ustnej, dziąseł ani zębów.

Woda w aerozolu Evian – w składzie sama woda mineralna, pojemność 50 ml nadaje się do zabrania na pokład i uważam, że w samolocie to jest absolutny must-have. Spryskiwałam twarz kilka razy i bardzo pomagało. W samolocie jest wyjątkowo suche powietrze, więc ta woda to prawdziwe ukojenie i od razu można się poczuć bardziej rześko. Nadmiar wody usuwałam przykładając chusteczkę, choć niewiele tego było, bo moja skóra wchłaniała błyskawicznie tę wodę.

Dezodorant Lavanila – poświęcę mu osobny wpis. To zakup z amerykańskiej Sephory, wersja miniaturowa. Powiem tylko, że słyszałam o nim w Polsce i był na mojej zakupowej liście. Bardzo byłam ciekawa tego dezodorantu, bo jak wiecie – nie jest łatwo o dobry (czytaj: skuteczny) eko dezodorant. Co o nim sądzę po kilku dniach stosowania? Jest dobry, więcej szczegółów wkrótce. Stay tuned!

Płyn micelarny Madara, a w zasadzie organiczna woda micelarna z kwasem hialuronowym – wygląda jak woda, ale w konsystencji jest nieco gęstszy (ale nie jest żelem). Zmywa fantastycznie cały makijaż. Tak, jest drogi i to mała pojemność (100 ml – wejdzie na pokład samolotu), ale jest absolutnie wart każdej wydanej na niego złotówki. Ten płyn nie tylko dokładnie zmywa, ale i pielęgnuje skórę twarzy. Kwas hialuronowy czuć na skórze. Ponieważ to mała pojemność i zwyczajnie szkoda mi tego płynu to używam go na zmianę z innym – tamten jest bardziej wodnisty i od razu czułam różnicę. Myślę, że docenią go starsze dziewczyny (kobiety?!), bo 20-latki to wolą wydać więcej na kolorówkę niż pielęgnację. Dlatego polecam go szczególnie swoim rówieśniczkom. Porządny demakijaż to także pielęgnacja przeciwstarzeniowa.

Serum pod oczy Xingu Santaverde – to też kosmetyk dla kobiet w średnim wieku, a nie małolat. Nie tylko ze względu na cenę, ale i jakość. Serum ma lekką żelową konsystencję (nie jest w ogóle tłusty) i błyskawicznie się wchłania. Znam dobrze kosmetyki Santaverde i bardzo lubię ich ekologiczny aloes. Nie będę pisać o jego pozyskiwaniu, ale musicie wiedzieć, że to zupełnie inny aloes niż większość tego, co znajdziecie w kosmetykach (nawet ekologicznych). Serum nie żałowałam w podróży, dzięki czemu nie było żadnych opuchnięć, cieni i innych oznak zmiany czasu i odwrócenia normalnych pór chodzenia spać.

Krem na noc Wild Rose Weleda – no i się przyznaję uczciwie, że się pomyliłam, bo myślałam, że to krem uniwersalny (na noc i na dzień) i wzięłam tylko jeden. Ale nic takiego się nie stało, krem nie ma retinolu i na dzień też może być. Dzika róża (główny składnik kremu) działa cały czas. W podróży do USA krem się sprawdził. Cera była nawilżona, odżywiona, żadnego przesuszenia czy ściągnięcia.