Zabrałam ze sobą kilka kosmetyków, które na pierwszy rzut oka nie wydają się niezbędne w wakacyjnej kosmetyczce, a jednak przydadzą się bardziej niż myślicie.
Olejek Nani – serum olejowe jest stałym elementem mojej pielęgnacji. Tu praktycznie każdy składnik jest aktywny, to prawdziwa bomba witaminowa i kosmetyk na zmarszczki, żeby je spłycić, ale nie przy pomocy silikonów, tylko starannie dobranej mieszanki olejów roślinnych, których nikt nie podgrzewał, dzięki czemu nie straciły swoich cennych właściwości.
Serum Fullmoon – moje zapasy z USA, lekkie roślinne serum, choć też zawiera mnóstwo super składników. Stosuję pod krem nawilżający. Marka pochodzi z Kanady, mają bardzo wyśrubowane eko standardy – olej palmowy tylko z certyfikatem zrównoważonego rozwoju, konserwanty pochodzenia roślinnego, naturalne zapachy, wspierają rafy koralowe, a zrównoważony rozwój to ich priorytet na każdym etapie produkcji – dotyczy składników, jak i opakowań.
Krem nawilżający Nature Effiscience – wchłania się błyskawicznie, stosuję go pod filtr, moja skóra go dosłownie pije. Nie dziwię się, że ta marka jako jedyna wśród kosmetyków organicznych została umieszczona we francuskim słowniku medycznym Vidal. Mają tam swój komitet naukowy, który zdecydował o umieszczeniu tych kosmetyków jako produktów zdrowotnych. U nas producent nie może powiedzieć o swoich kosmetykach, że mają lecznicze działanie, ale ja mogę powiedzieć, że to jest naprawdę niezwykły krem. Wzorowy skład, konsystencja, certyfikat cosmebio i koktajl dla skóry. 73% składników pochodzi z upraw ekologicznych (wody do tych % się nie zalicza wg cosmebio).
Krem do cery trądzikowej Purite – po co mi na wakacjach krem na trądzik? Bardzo często po podróży, zmianie klimatu, wody w kranie coś mi wyskakuje. Wtedy nakładam krem-maść na trądzik, który łagodzi wypryski bez wysuszania skóry. Oparty o wody kwiatowe, wyciągi ziołowe i oleje roślinne.
Każdy z tych kosmetyków mógłby być sprzedawany w aptece. Szkoda, że nasze apteki nie czują jeszcze tego potencjału.