Miód oraz wyciągi z roślin i owoców nie są tylko moimi ulubionymi składnikami w kosmetykach. Są również doskonałe w nalewkach. Własnego bimbru nie pędzę. Kupuję wódkę i spirytus, a potem przy pomocy paru innych składników produkuję własne nalewki. Zajęcie bardzo poprawiające humor, ale trzeba uzbroić się w cierpliwość. Samo zalanie owoców wódką nie gwarantuje jeszcze sukcesu. To dopiero początek. Najważniejszy jest tutaj czas. Trzeba zaglądać do słoików, potrząsać nimi i czekać. Potem przefiltrować nalewkę (co trwa zwykle kilka dni) i znowu czekać.
Dla chętnych początkujących podaję przepis na gruszkówkę: 4 gruszki (obrane, bez gniazd nasiennych, pokrojone w ósemki) zalewamy w słoiku (najlepszy jest słoik dwulitrowy) litrem wódki (czystej, żadne smakowe, zwykle używam wyborowej). Można dosłodzić miodem (2 łyżki), ale gruszki same w sobie są słodkie, więc nie trzeba. Jeśli nie mamy zaprzyjaźnionego pszczelarza, zanim kupujemy miód oglądamy słoik, czy przypadkiem to nie jest mieszanka miodów spoza UE. Najlepsze są miody z polskich pasiek.
Wróćmy do nalewki gruszkowej – słoik z gruszkami zalanymi wódką odstawiamy w ciemne miejsce i co kilka dni wstrząsamy słoikiem. Po 3 miesiącach kupujemy lejek do butelek i papierowe filtry do kawy (najmniejsze i najtańsze). Nalewka jest wtedy mętna i trzeba ją dobrze przefiltrować. Dlatego używamy 2 filtrów naraz. Jak filtry się zapchają i nalewka już bardzo wolno kapie do butelki, to trzeba wymienić na 2 nowe. Filtrowanie trwa kilka dni i nie da się tego przyspieszyć. Dzięki temu w butelce znajdzie się klarowna nalewka. Niestety nie możemy tego jeszcze wypić, bo nalewka musi odstać w butelce co najmniej pół roku. Wiem, że brzmi to zniechęcająco, ale warto od czegoś zacząć. Na następne Boże Narodzenie będzie jak znalazł.