Za bardzo nie zaszalałam, ale kupiłam kilka kosmetyków niedostępnych w Polsce. Na uwagę zasługuje dezodorant. 14 Funtów to niemało, ale skusiła mnie formuła dezodorantu w kremie i bardzo ładny skład. Poza tym dezodorant to jeden z kilku kosmetyków, gdzie większość ekologicznych wersji po prostu nie działa i trzeba naprawdę się naszukać czegoś porządnego. Pierwsze wrażenie to intensywny zapach olejków eterycznych na czele z miętowym. W słoiczku znajduje się gęsty grudkowaty krem, który w palcach robi się dość plastyczny i można go ładnie rozsmarować pod pachami. Aplikacja jest dość niekonwencjonalna, ale wbrew pozorom nieskomplikowana. Ta konsystencja papki (żeby nie powiedzieć zaprawy murarskiej;)) nawet mi się spodobała. I trzeba przyznać, że dezodorant działa, ale nie należy oszczędzać. Porcja ma być wielkości orzecha włoskiego, a nie laskowego. 

Serum do twarzy Pukka również ma bardzo dobry skład. Wręcz wzorowy. Nazwa produktu brzmi: radiance serum, organic aloe vera & manuka honey revitalising formula. I co mamy na pierwszy miejscu w składzie? Sok z aloesu, a na drugim miód manuka. Coś takiego zdarza się rzadko, nawet w kosmetykach ekologicznych. Gdyby wszyscy producenci oznaczali swoje produkty według listy składników, to większość kremów ze stajni L’oreala bez względu na cenę i markę nazywałaby się krem z oleju mineralnego, emulgatorów i konserwantów. I to jest właśnie zasadnicza różnica między tym, czym karmią nas koncerny w reklamie a listą składników, gdzie widać, z czego tak naprawdę składa się krem. 
Na koniec włoski zestaw: krem do rąk i balsam do ust. Krem fajny, ma świetny zapach, taki trochę jak męskie perfumy, bardzo mi odpowiada. Szybko się wchłania i basta. Balsam słaby, zwłaszcza na zimę. Ma bardzo lekką konsystencję, a ja wolę coś bardziej tłustego. Po kilku minutach znów mam suche wargi i trzeba powtórzyć aplikację. Co niniejszym czynię.