Nie będę udawała, że joga to moja ulubiona aktywność. Przez lata chodziłam na skoczny aerobik, step i uwielbiałam te wszystkie taneczne układy choreograficzne do rytmicznej muzyki. Najbardziej jednak lubię pływać, siedzieć pod wodą obserwować bąbelki, liczyć oddechy, długości basenu i robić nawroty. Ale teraz na basen chodzić nie mogę, a plecy bolą (od noszenia dziecka na rękach, tak, wiem, to moja winna, powinnam już dawno przestać, a dopiero teraz oznajmiłam z bólem serca mojej córce, że już jest za duża „na rączki”). Zmobilizowała mnie koleżanka , która zorganizowała on-line wyzwanie jogowe, żeby do Świąt ćwiczyć dwa razy w tygodniu. I choć nie zawsze zdążę na wszystkie zoom-owe zajęcia na żywo (potem odtwarzam nagranie), to postanowiłam się trochę poruszać.
Stękam, kwękam i jęczę, ale robię tyle, ile mi się uda. I choć daleko mi do szpagatu stojącego, który moja koleżanka robi fenomenalnie, to zdecydowanie najbardziej pozytywnym efektem tych ćwiczeń jest to, że lepiej mi się po nich zasypia. Zauważyłam, jak bardzo brakuje mi takiej fizycznej aktywności. Spacery owszem, ale to nie do końca to samo. Także proszę się dowolnie śmiać z moich nieudolnych figur, ale ja jestem z siebie bardzo zadowolona. Tosia, która oczywiście ćwiczy ze mną, również.