Włosy związane w koński ogon noszę od podstawówki (z przerwami na różne wariacje boba i jednym wyłomem na całkiem krótkie włosy). Zestaw gumek do włosów mam pokaźny. W komunie wyboru dużego nie było. Apteczne recepturki rwały włosy garściami, ale w drogeriach można było kupić frotki (kto pamięta?) albo kolorowe gumki z metalowym złączem. Niestety to metalowe złącze też rwało włosy na potęgę (dziś w końcu zaczęło się o tym mówić, żeby takich gumek w ogóle nie kupować). Aż pojawiły się gumki do włosów obudowane w aksamitny materiał. I to było hit: różne wielkości i kolory, choć jako zbuntowana wówczas nastolatka wybierałam zwykle czerń. Potem granice się otworzyły i w Niemczech kupowałam proste gumki do włosów w C&A i innych tego typu sklepach. Włosy, choć w mniejszym stopniu, to jednak rwały się wraz z gumką.

Kierunek z aksamitem był dobry, bo tam najmniej włosów mi wypadało wraz z gumką, ale nie lubię aksamitu, denerwuje mnie ten materiał, więc szybko te gumki porzuciłam. Nie wiedziałam, że diametralną różnicę przyniesie zmiana materiału. W zeszłym roku dostałam w prezencie jedwabną gumkę od roskosh. I okazało się, że to moje odkrycie roku, jeśli chodzi o akcesoria do włosów. Nie sądziłam, że zostanie moją ulubioną gumką do włosów, z którą się praktycznie nie rozstaję.