Sama się nabrałam, gdy dostałam wiadomość z pytaniem: czy ten kosmetyk jest naturalny, bo widzę ecocert, ale coś mi nie gra ze składem?
To nie jest naturalny kosmetyk, logo ecocert jest tu użyte w nieuprawniony sposób. Ale przede wszystkim jest tutaj bardzo nieładna kłamliwa deklaracja marketingowa: „zawiera zaakceptowany przez ecocert kompleks ziołowy”. Rozwalmy to zdanie logicznie na język polski:
Zaakceptowany przez ecocert – to nic nie znaczy, to wytrych. Zaakceptowany to znaczy tyle, że ecocert ten składnik dopuszcza do formulacji w kosmetykach, ale to nie oznacza, że dany składnik (czy grupa składników) dostał certyfikat, bo tak nie jest.
Ziołowy kompleks, czyli zestaw ziół, żadna wyjątkowa opatentowana formuła – pewnie chodzi o ekstrakty roślinne, bo w składzie faktycznie takie są, ale raczej żaden z nich nie ma certyfikatu.
Teraz widać wyraźnie, że to nie jest informacja o tym, że mamy do czynienia z kosmetykiem, który dostał certyfikat ecocert. Bo jak naprawdę produkt ma ecocert, to na opakowaniu jest po prostu logo, bez żadnych dodatkowych tekstów.
Przejdźmy do listy składników na odwrocie opakowania. Na drugim miejscu w składzie Sodium Laureth Sulfate – nieakceptowany przez żaden certyfikat syntetyczny środek myjący. I właśnie ten składnik wyklucza jakikolwiek certyfikat. Pod koniec listy INCI mamy jeszcze sztuczny zapach (Fragrance). Gdyby ten kosmetyk faktycznie miał certyfikat, wówczas przy liście INCI rozpisane byłyby również składniki pochodzące z upraw ekologicznych, bo to jest jeden z wymogów certyfikatu dla kosmetyków naturalnych.
Czy w związku z tym mamy nie ufać logo ecocert? Ufać, ale jednocześnie czytać uważnie, co jest obok. Jeśli na opakowaniu jest samo logo ecocer, to w porządku. A wszelkie dodatkowe teksty typu: zaakceptowane przez ecocert, zawiera składnik z ecocert, itp. – to po prostu wprowadzanie klientów w błąd. I takie praktyki trzeba piętnować. Niestety nie znam koreańskiego sanepidu, więc w tym przypadku nie będzie donosu.