Zrobiłam się wygodnicka. Dobry skład to dopiero początek. Chcę czegoś więcej. Szukam nowości, przebieram w zapachach, a jako praktyczna i nudna Waga przyglądam się sprytnym rozwiązaniom. Opakowanie z dozownikiem to niby nic, ale ułatwia życie, co ma szczególne znaczenie, gdy biorę prysznic i liczy się dosłownie każda sekunda.
Przedstawiam więc dzisiaj dwa żele pod prysznic z dozownikiem – jeden dla mnie, a drugi dla Tosinki. Zacznę od dziecięcego – Bioselect z grecką oliwą z oliwek. Fajny produkt dla dzieci, zdecydowanie nie dla matek, które oczekują zapachu (sztucznego) i pieniącej konsystencji. To faktycznie mleczko (zgodnie z nazwą), a nie żel pod prysznic. Nie pieni się w ogóle, zapach naturalny, nie dla początkujących z eko kosmetykami, bo im się może nie spodobać. Za to jest to produkt dobry dla dzieci.
Brak sztucznego zapachu (czy to kwiatowego, czy owocowego, czy innego równie „atrakcyjnego”) powoduje, że moje dziecko nie ma ochoty tego kosmetyku zjeść. Obecnie jesteśmy na etapie pakowania do buzi wszystkiego, co jest pod ręką, niezależnie od przeznaczenia. Tu nie ma takiej obawy. Tosia dobrze zgaduje, że to nie nadaje się do jedzenia i grzecznie sama myje rączki. Konsystencja mleczka też ma tu znaczenie, bo nie kusi do podjadania tak jak piana (tak, moje dziecko usiłuje zjeść pianę, a przynajmniej jej spróbować w kąpieli).
Mleczko poza tym nie podrażnia, łagodnie myje, nie wysusza skóry (myślę, że to zasługa dobrej jakości oliwy z oliwek, która jest lepsza niż niejedna z działu spożywczego!) i ma wygodny dozownik, który zdecydowanie ułatwia używanie tego mazidła, bo inaczej musiałabym pewnie walić w denko, żeby coś wypadło. Także mleczko polecam do kąpieli i do mycia małego ciałka. Włosów nie myłyśmy, bo przy tej ilości (zbliżamy się do dwóch lat i wciąż obcy się mylą mówiąc, że to chłopiec!) nie jesteśmy jeszcze na etapie mycia włosów, tylko ich płukania od czasu do czasu samą wodą.
Natomiast dla mam pragnących cukierkowych zapachów, karmelowych kolorów i żelowych konsystencji polecam kokosowy żel pod prysznic Urtekram. Ach, cóż za doznanie kąpielowe! Świetnie się rozprowadza na skórze, delikatnie pieni, pachnie słodko i w związku z tym znika z butelki w ekspresowym tempie. Nie jest to gęsty żel, więc trzeba go trochę zużyć, a ja nie jestem oszczędna, jeśli chodzi o żele pod prysznic.
Dozownik ratuje mi życie, czyli cenne sekundy rano, kiedy zawsze, ale to zawsze, mam za mało czasu. A tutaj ciach, ciach i nie trzeba zakręcać, zatykać, wyginać się w wannie, nic nie leci, nie ucieka, nie spada. Rozważam nawet to, żeby potem przelać do tej butelki inny żel pod prysznic, choć tego nie lubię, bo przyzwyczajam się do oryginalnej zawartości i w krótkim czasie po takiej podmiance wyrzucam to opakowanie zastępcze. Póki co żel się nie skończył, więc mogę się nim jeszcze trochę nacieszyć i zaoszczędzić czas pod prysznicem.
PS. Załączone na zdjęciu ferrari (tak, to prawdziwe ferrari z oryginalnym znaczkiem zastrzeżonym, a nie jakaś marna podróbka!) należy oczywiście do Tosi. Nie, nie jeździ nim. Usiłuje je zjeść podczas kąpieli.