Pierwszy raz zobaczyłam tę kredkę w polskim sklepie MAC, jakieś 3 lata temu. To była limitowana edycja Pret-A-Papier. Wszystko było w kolorze beżowym. Podkłady, cienie, pomadki i błyszczyki. Były też dwie cieliste kredki. Jaśniejsza i ciemniejsza. Zanim się zdecydowałam na zakup – jaśniejszej już nie było. Kupiłam więc ciemniejszą. Okazała się bardzo przydatnym wielofunkcyjnym kosmetykiem (w nazwie zresztą ma multi-usages). Przede wszystkim fantastycznie miękka, ale wbrew pozorom bardzo wydajna (używałam jej przez ponad 2 lata). Doskonała do zamalowywania wszelkiej maści przebarwień, pryszczy i krostek. Na dolnej powiece (tzw. linia wodna) rozjaśniała oko, ale nie w sposób tak bardzo widoczny jak biała kredka. Wiedziałam już, że będę chciała kupić następną, tym razem jaśniejszą, ale tu zaczęły się schody.
Kredka chromagraphic pencil w kolorze NC15/NW20 (jaśniejszy odcień) pojawiła się w polskich sklepach MAC jeszcze tylko jeden raz, też w limitowanej edycji i natychmiast została wykupiona. Spóźniłam się także i tym razem z jej zakupem. Jednak pewien wydziarany sprzedawca z MACa (który miał takie kolczyki w uszach, że nie mogłam na nie zbyt długo patrzeć, żeby nie zemdleć) powiedział mi, że kredka, której szukam, jest w ciągłej sprzedaży w sklepach MAC PRO (specjalistyczne sklepy dla profesjonalnych makijażystów, gdzie jest większy asortyment niż w zwykłych MACach). Najbliższy sklep MAC PRO znajduje się w Berlinie, Londynie, a potem w Nowym Jorku… Pozostało mi tylko czekać na wycieczkę do którejś z tych metropolii, pod warunkiem, że MAC PRO będzie mi tam po drodze. W Berlinie nie był, bo ugrzęzłam w drogerii dm i zachwycałam się Alverde. Ale za to w Londynie okazało się, że między Pałacem Buckingham a Oxford Circus jest MAC PRO. W ten oto sposób, po 3 latach polowania w kraju i za granicą, stałam się szczęśliwą posiadaczką chromagraphic pencil w pożądanym kolorze jasno-cielistym.
MAC to nie jest ekologiczna firma, ale kredka ma nawet niezły skład. Widziałam dużo gorsze składy kredek Diora, czy Lancome’a. Chromagraphic pencil jest moim nieekologicznym wyjątkiem, którego próżno szukać wsród innych eko i nie-eko marek. Dopuszczam tego typu wyłomy, jeśli nie jest ich wiele, a ekologicznych zamienników po prostu nie ma. Nie jestem rusałką z gniazdem na głowie i nie chodzę ubrana w lniany worek na kartofle. Ale kremów Lancome, Chanel, czy Clinique na pewno nie będę używać, chyba że wprowadzą nową linię z ecocertem.