6 lat temu dzień przed Wigilią przyszła położna z lokalnej przychodni na tzw. wizytę patronażową do noworodka. Znowu zapomniała wagi i mówi, że Tosia chuda i lepiej sprawdzić, czy na pewno prawidłowo przybiera na wadze. Umawiam więc wizytę w jedynej czynnej przychodni przyszpitalnej. Lekarka spojrzała na nas ze wzrokiem pt. niby nie wygląda na patologię, a głodzi dziecko. Wyszłam z gabinetu z płaczem i skierowaniem na patologię noworodka. Wieczorem dzwonię do zaprzyjaźnionej położnej ze szpitala, gdzie rodziłam:
– Kupiła pani opakowanie mleka modyfikowanego po wyjściu ze szpitala, jak mówiłam?
– Tak – chlipię do słuchawki.
– To zrobić jedną miarkę i nakarmić. Potem kupić wagę dla noworodków i nastawić budzik co 3h. Ważymy, karmimy piersią, znowu ważymy (żeby sprawdzić, ile zjadła) i dajemy butelkę.
Jestem przerażona, ale schowałam skierowanie, nastawiłam budzik i działam. Głównym zajęciem w Wigilię było znalezienie czynnego sklepu, który sprzedaje wagi dla noworodków. Nie pamiętam, w co byłam ubrana, ani co jadłam, nie pamiętam też choinki. Zostałam zombie, które żyło w rytmie: budzik, ważenie, karmienie, ważenie, karmienie, 1,5h na inne zajęcia typu sen, jedzenie, mycie i znowu budzik. I tak przez wiele tygodni, zanim obie złapałyśmy rytm.
Na zdjęciu mamy właśnie wdrożoną procedurę karmienia, a Tosia chyba pierwszy raz od urodzenia jest porządnie najedzona, bo nie płacze, że się ją odstawia od piersi, tylko spokojnie zasypia. Ja jeszcze długo będę zestresowana, a z tamtych Świąt niewiele pamiętam. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło, dziecko zaczęło przybierać na wadze, choć cały czas jest na początku siatki centylowej (statystycznie zdecydowana większość rówieśników jest od Tosi grubsza). Są rzeczy ważne i ważniejsze. Wigilijne potrawy, prezenty i choinka do tych ważniejszych na pewno nie należą. Zdrowych i Spokojnych Świąt.