7 ampułek na 7 dni. Nie będę tu jechać przekazem producenta, że to odpoczynek dla zmęczonej skóry. Bo to miałoby miejsce wtedy, gdybym nieprzerwanie spała 9 godzin. Ale powiem Wam, jakie mam wrażenia po przeprowadzeniu kuracji Weleda.
Olejowa mieszanka oparta jest o olej z dzikiej róży. Dalej w składzie mamy olej ze słodkich migdałów, jojoba, olej z wiesiołka i brzoskwiniowy. Zaraz ktoś się znajdzie z pomysłem, że po co kupować takie serum, jak można samemu zmieszać olejki. Oczywiście. Podobnie jak można samemu ścinać włosy, szyć ubrania, ale to nie o to chodzi.
Ta mieszanka olejowa jest naprawdę dopracowana. Do tego pojedyncza dawka jest w higienicznej i zarazem wygodnej szklanej ampułce (Niemcy tak to przycięli, że nie ma ryzyka skaleczenia przy otwieraniu). Przy aplikacji serum nie wolno się spieszyć, bo jego nakładanie to prawdziwa przyjemność. Olejek ma bardzo przyjemny relaksujący zapach. Zaczęłam od poprzecznego masażu czoła – takie odsłanianie firanek w kierunku włosów, potem delikatnie na policzki, a potem… zapomniałam, jak ten masaż powinien wyglądać i już po prostu delikatnie wmasowywałam.
Chodzi o to, że nie ma potrzeby intensywnego wcierania tego olejku. Wystarczy delikatnie wmasować i on się świetnie wchłonie. Codziennie wieczorem fundowałam sobie taki ekspresowy mini masaż twarzy i świetnie się z tym czułam. Oczywiście, jeśli nie macie dzieci, możecie przeznaczyć na taką pielęgnację więcej czasu, bo fajnie sobie tak wieczorem spokojnie wmasować ten olejek.
Po 7 dniach jestem bardzo zadowolona z tej kuracji. Twarz jest dobrze nawilżona, gładka, nie czuję pod palcami żadnych rosnących grudek ani wyprysków. Teraz jest dobry czas, żeby sobie zafundować taką extra pielęgnację. No chyba że właśnie wyjeżdżacie do SPA na Capri.