Przy okazji nart w Austrii oczywiście odwiedziłam lokalną drogerię dm i zaopatrzyłam się w zapas kosmetyków Alverde. Jeśli jeszcze ich nie znacie, to zapiszcie sobie tę nazwę i szukajcie tych kosmetyków w Austrii, Czechach i w Niemczech. Są też u nas na allegro, ale nie polecam, bo ceny dwa razy droższe niż za granicą. Poza tym nigdy nie wiadomo, kto i kiedy te kosmetyki otworzył, może sobie powąchał, może nawet spróbował (nie mają jednorazowych zabezpieczeń), a w przypadku kosmetyków naturalnych ma to duże znaczenie.
Alverde to marka własna sprzedawana w sieci niemieckiej drogerii dm. Coś podobnego do Alterry w Rossmanie, ale w mojej opinii w znacznie lepszej jakości. Nie miałam zbyt dużo czasu na zakupy tym razem, więc wzięłam w większości pewniaki, czyli kosmetyki, które zawsze się przydadzą, raczej się sprawdzą, nie są drogie, a więc nawet jeśli coś mi się nie spodoba, to nie ma tragedii. Zaznaczam, że te kosmetyki mają certyfikat NaTrue, więc nie ma potrzeby analizowania listy składników. Wszystko jest w porządku, nie będzie sztucznych zapachów (które u nas królują w większości rodzimych „naturalnych” producentów), ani niczego innego podchwytliwego.
Zacznę od kosmetyków dla dzieci. Kupiłam delikatny żel pod prysznic, bardzo łagodny, mało pieniący się, nadaje się do ciała i do włosów, dla dzieci i dla rodziców. Nie ma zapachu. Można brać absolutnie w ciemno. Druga rzecz, jaką kupiłam dla dzieci, to pasta do zębów. I tutaj uwaga. W polskim Rossmannie jest pasta dla dzieci Alterra, ale zawiera fluor, mimo że to przedział wiekowy 0-6 lat. To mi się nie podoba. Dlaczego? Bo dzieci w tym wieku, które dopiero uczą się myć zęby, nie powinny używać pasty z fluorem, bo nie potrafią porządnie wypluć i przeważnie ją zjadają (tak właśnie postępuje moja trzylatka). Moja dentystka z tego właśnie względu powiedziała, że dzieci nie powinny używać pasty z fluorem. Alterra ma eko certyfikat, bo fluor nie jest tutaj na czarnej liście, ale jak widzicie, trzeba zawsze być czujnym. Pasta Alverde dla dzieci ma też certyfikat NaTrue, ale zamiast fluoru zawiera ksylitol. To zdecydowanie lepszy skład. I w smaku jest bardzo przyjemna (próbowałam).
Kupiłam też maskę i odżywkę do włosów. Odżywkę znałam już wcześniej, więc była sprawdzona. Maska to dla mnie nowość i tu mam co najmniej wątpliwość, bo właśnie zaczęłam jej używać. Jest bardzo ciężka. Rozumiem, że to maska do włosów, że ma bardziej odżywiać, ale za każdym razem gdy ją nakładam i naprawdę dokładnie spłukuję, to cały czas mam wrażenie tłustych niedomytych włosów. Nie mogę się jej pozbyć z głowy. Jedynym wyjściem jest stosowanie minimalnej ilości (wielkości maliny dosłownie) na same końcówki włosów i spłukiwać litrami wody, żeby nie było tego wrażenia obciążonych włosów. Być może ta maska będzie lepsza do cienkich przesuszonych włosów. Zdecydowanie nie jest dla mnie.
Kolejne nabytki z Austrii to pasta do zębów dla dorosłych (tym razem z fluorem), balsam do ciała i dezodorant. Pasty jeszcze nie używałam. Zwykle używam na zmianę – raz z fluorem, a raz bez. Nie jestem tutaj ortodoksyjna. Natomiast nie używam dwóch produktów z fluorem jednocześnie – np. pasty do zębów i płynu do płukania ust. Bo wtedy tego fluoru jest za dużo. Zresztą przeczytajcie sobie ostrzeżenie na Listerinie – jeśli używasz drugiego produktu z fluorem (chodzi przecież o pastę do zębów, bo niby co innego do higieny jamy ustnej?), to skonsultuj się z dentystą. Wniosek? Za dużo fluoru i to jest właśnie takie zakamuflowane ostrzeżenie przed jego nadmiarem, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę.
Balsam do ciała w porządku, pachnie kakaowo, bardzo mi się podoba. Dość szybko się wchłania, nie jest bardzo tłusty. Dobry do codziennej pielęgnacji. Natomiast dezodorant zaskakująco dobry, jak na swoją cenę (nie pamiętam ile dokładnie kosztuje, ale te wszystkie kosmetyki są naprawdę niedrogie). Daje radę przez większość dnia (czyli tak mniej więcej do 17.00), przy czym prowadzę w ciągu dnia raczej stabilny, siedzący tryb życia przed komputerem i nie biegam w maratonach w międzyczasie. Tak więc nie mam okazji, żeby go przetestować w jakiś ekstremalnych warunkach pod kątem ekstremalnego pocenia się.
Gdy nie wiem, co kupić z danej marki, to zwykle kupuję mydła w kostce. Do rąk zawsze się przydadzą, a przy myciu nie lubię ich wysuszać. Mydełka praktyczne, przyjemne, nie są zbyt miękkie, więc nie topnieją zbyt szybko na mydelniczce. Polecam.
Na koniec dwa eksperymenty. Krem do rąk – mam ich kilka wszędzie – w domu, w pracy, w samochodzie, w torebce. Więc szybko się zużywają. Ten nie jest rewelacyjny, ujdzie w tłoku, ale następnym razem poszukam innego. Mam jeszcze płyn micelarny, ale czeka w kolejce, aż skończę stary. Także na opinię o nim musicie jeszcze chwilę poczekać.
Mimo tego, że nie wszystkie kosmetyki Alverde to super hity, ale za to są tanie i można sobie z nimi poeksperymentować. Tak, czy inaczej – są znacznie lepsze niż wszystkie inne tanie nienaturalne kosmetyki i dlatego polecam je wszystkim tym, którzy chcą od czegoś zacząć w kwestii naturalnej pielęgnacji.