Zużyłam właśnie kolejne dwa kosmetyki tej marki – tonik antyoksydacyjny i krem przeciwzmarszczkowy na dzień z olejem jojoba. O ile tonik jest spoko, to w kwestii kremu mam pewną wątpliwość. Ale po kolei.
Tonik antyoksydacyjny – to niedoceniany przeze mnie kosmetyk we wczesnej młodości, dziś jest niezbędnikiem. Kiedyś wydawało mi się, że coś takiego jak tonik nie jest żadną pielęgnacją poza delikatnym oczyszczeniem skóry z resztek makijażu. Oczywiście już tak nie myślę, bo wiem więcej o przywracaniu odpowiedniego pH skórze po umyciu, a poza tym zauważyłam, że gdy używam toniku, moja cera lepiej przyswaja potem kremy i po prostu lepiej wygląda. Tonik Clochee zawiera ekstrakt z zielonej herbaty. Ja wierzę w moc zielonej herbaty, którą codziennie piję, więc tak samo uważam, że działa dobrze na skórę. Nota bene – właśnie popijam zieloną jaśminową pisząc ten post. Nie ma co się rozpisywać o tym toniku, bo regularnie stosowany (dwa razy dziennie po umyciu twarzy) faktycznie działa, czyli odświeża, nawilża, kremy i oleje się lepiej wchłaniają, a cera jest gładsza. Ot, kolejny fajny tonik z dobrym składem.
Teraz czas na kilka słów o kremie przeciwzmarszczkowym na dzień z algami i olejem jojoba. Na hasło „algi” od razu robię się uważna, bo bardzo lubię algi w kremach i też wierzę w ich mocne działanie na skórę. No i tutaj mam właśnie wątpliwość. Pomijam, że na stronie Clochee skład jest źle spisany (jakby od połowy), to na opakowaniu na liście składników też nie mogę się doszukać tych alg. Jest tylko informacja w opisie, że drugim ważnym składnikiem aktywnym (po wymienionym wcześniej oleju jojoba) jest Halymenia durvillei, czyli czerwona tropikalna alga. Ale ja tej algi na liście INCI nie widzę, a powinna być pod nazwą HYDROLYZED HALYMENIA DURVILLEI POLYSACCHARIDE (tak też widnieje w innym moim kremie pod oczy FEMI). Nie wiem skąd takie niedopatrzenie, bo wyraźnie jest na opakowaniu informacja, że w kremie Clochee są te czerwone algi.
Jeśli chodzi o sam krem, to jest on dość zwarty, ma gęstą konsystencję, ale nie jest ciężki na twarzy. Dobrze się wchłania i nadaje się pod makijaż. Butelka z ciemnego szkła ma wygodny dozownik. Nie wiem jednak, ile faktycznie kremu zużyłam, bo nie rozbrajałam tej buteleczki tylko wyrzuciłam, gdy dozownik przestał cokolwiek dozować.
Tak więc nie jestem przekonana co w tym kremie siedzi, skoro INCI rozmija się z deklaracją producenta. Jeśli to niedopatrzenie, to liczę na szybką korektę. A jeśli w składzie nie ma tych alg, to nawet nie chcę myśleć…, bo darzę tę markę sympatią z powodu choćby lokalnego patriotyzmu i naszych wspólnych szczecińskich korzeni. Ale z tego powodu nie będę przymykać oka na skład. Bo to dla mnie ważniejsze niż przekaz marketingowy i deklaracje na opakowaniu.
Update: dostałam informację od Clochee, że algi na liście składników INCI są pod nazwą Oligosulfogalactan i że jest to tożsame ze znaną mi nazwą INCI Hydrolyzede Halymenia Durvillei Polysaccharide. Także wszystko jest w porządku i cieszę się, że sprawa się szybko wyjaśniła.