Nie będę piała, że Eko Cuda to świetne targi i wszystkie kosmetyki naturalne zgromadzone w jednym miejscu, bo to nieprawda. Już od pierwszej edycji zdarzali się wystawcy, którzy oferowali kosmetyki zupełnie nienaturalne. Ale po kolei.
Przede wszystkim nazwa „targi” jest lekko na wyrost. Tak się składa, że bywałam na różnych targach branżowych w Polsce i za granicą. Byłam też na największych w Europie targach kosmetyków ekologicznych w Norymberdze. Oczywiście od Norymbergii dzielą nas lata świetlne, ale nie próbujemy tego zmienić choćby w niewielkim zakresie.
Eko Cuda to nie są targi, na których producenci szukają kontrahentów do współpracy, tylko jest to miejsce, w którym można kupić kosmetyki. Ot tak, po prostu. Czyli impreza dla konsumentów. Jest okazja, by poznać marki, które zwykle są tylko w internecie, zobaczyć, powąchać i kupić taniej albo przynajmniej bez kosztów wysyłki. Nie mam nic przeciwko takim imprezom, ale miejmy świadomość, że to nie są żadne targi na świadomym poziomie, tylko parę stoisk w Domu Braci Jabłkowskich, gdzie w sobotnie popołudnie robi się tłok i ścisk, i trzeba uważać, żeby nie zgubić portfela.
Eko Cuda to nie są – wbrew nazwie – tylko kosmetyki naturalne. W każdej edycji trafiają się wystawcy oferujący kosmetyki z fatalnym składem. W tej edycji np. obok znakomitej jakości kosmetyków z Laboratorium Femi stały maseczki koreańskie z tragicznie nienaturalnym składem. Poza tym było znów sporo wystawców udających naturalnych producentów, tylko… zapachy używają sztuczne, bo takie są bardziej atrakcyjne. Pewien pan namawiał mnie gorąco na body mousse od the Sky Girl. Posmarowałam sobie wierzch dłoni i duszący zapach unosił się za mną dobre pół godziny. Oczywiście przyznali, że zapachy są sztuczne, ale nie widzą w tym problemu, bo przecież nie ma w ich kosmetykach PEG czy SLS (w balsamie do ciała to akurat składnik kompletnie zbędny i chwalenie się, że go nie ma w produkcie, to jakby chwalić się, że w dżemie nie ma glutenu).
Tak więc nawet na Eko Cudach nie można ufać, że wszystko jest eko i trzeba czytać listę składników. Niemniej jednak jest parę perełek, które teraz Wam przedstawię:
Okryłam Svoje – podoba mi się filozofia marki z wykorzystaniem produktów regionalnych z Podlasia i oczywiście mydełka, które nie mają sztucznych zapachów. Bardzo sympatyczna właścicielka, u której widać ogromną pasję do tego, co robi. Tak trzymać!
Mam też ekologiczną szczoteczkę do zębów Sanaj Miswak. To bardzo ciekawy wynalazek, który wygląda jak mała zdezelowana miotełka, ale ten materiał jest bardzo wyjątkowy. Miswak pozyskiwany jest z gałązek drzewa o nazwie arak (łac. salvadora persica). Na Bliskim Wschodzie myją tym zęby od tysiąca lat, do tego bez użycia wody i pasty do zębów. Chętnie sprawdzę, jak to działa.
Mydło Stacja darzę szczególną sympatią. Przesympatyczna Wiktoria robi fajne kosmetyki i wszystko, co do tej pory miałam od niej bardzo mi się podobało. Nowy peeling cukrowo-solny ma cudny zapach – oczywiście całkowicie naturalny. Jest też nowość – olej z baobabu. Bardzo lubię wszelkie oleje. Tego jeszcze nie próbowałam i nie widziałam, żeby ktoś jeszcze na rynku miał ten olej w swojej ofercie.
Sprawdzone Laboratorium Femi – jakością odstają od większości wystawców. Robią naprawdę luksusowe kremy. Zamiast wody jest ekologiczny hydrolat różany, a potem same odżywcze składniki. To ma swoją cenę, ale warto wydać pieniądze. Bo tutaj nie kupujemy reklamy, tylko bogaty skład.
Balsam do ciała Resibo – nie wszystko mi się od nich podoba. Ostatnio nie przypadł mi do gustu olejek do demakijażu. Za to balsam do ciała jest świetny. Gęsty, ale nie za tłusty. Nadaje się do pielęgnacji zimowej ze względu właśnie na to, że jest bardziej treściwy, a nie taki lekki balsam do ciała.
Szampon Cosnature – to typowa niemiecka jakość. Jest certyfikat, jest porządne opakowanie. Widać lata praktyki w kosmetykach naturalnych. Można kupować w ciemno.
Annabelle Minerals – do tej pory kojarzyło mi się z kolorówką. Teraz czas na pielęgnację. Spróbuję olejku do cery problematycznej (czyli mojej). Zamierzam stosować go na noc jako serum pod krem albo solo. Ale skusiłam się też na mineralny cień w kolorze waniliowym, który pewnie starczy mi na kilka lat, bo to produkt bardzo wydajny.
Korektor Pixie Minerals – to moja eko odpowiedź na słynny korektor w pisaku YSL. Używam Pixie od samego początku, jak jeszcze sprzedawali lata temu ten korektor w przezroczystym słoiczku jak do próbek. Opakowania się zmieniały, były przestoje w produkcji, ale firma działa i pokazała właśnie kolejne nowe opakowanie. Mam nadzieję, że w końcu będzie porządne, bo poprzednie rozwaliło mi się zanim korektor się skończył. Jednak mnie to nie zraża, bo korektor naprawdę broni się sam i jestem od niego wręcz uzależniona.
Na koniec maska do włosów John Masters Organics – najlepsze kosmetyki do włosów, jakie znam. Pierwszy raz zobaczyłam je wiele lat temu na lotnisku na Malcie. Kupiłam, a potem szukałam ich po całym świecie. Na szczęście jest prężnie działający dystrybutor w Polsce i nie ma już problemu z ich dostępem. To taki Kerastase, ale ze znacznie lepszym składem.