Na pożegnanie lata wybrałam się z ukochanym na krótki wypad nad włoską Gardę. Poza romantycznymi uniesieniami i zachodami słońca nad pięknym górskim jeziorem, były oczywiście kosmetyki ekologiczne. Starannie dobrałam secik podróżny. Tanie linie lotnicze mają wyjątkowo drogie opłaty za każdy kilogram bagażu, więc trzeba było spakować się naprawdę kompaktowo. Próbki i miniaturki grały pierwsze skrzypce. Przy okazji mogłam wypróbować produkty, które czekały na taką właśnie okazję. Oto, co zabrałam ze sobą i dlaczego akurat te, a nie inne kosmetyki:
1. dr. bronner’s – miętowe mydło w płynie, które może być również szamponem. I faktycznie doskonale sprawdza się jako żel pod prysznic i szampon. Jednak ta wersja nie nadaje się jako żel do mycia twarzy ze względu na intensywnie miętowy zapach, który mnie szczypał w oczy. Nie pomogło obfite spłukiwanie wodą, bo miętowa nuta była dla oczu wyjątkowo intensywna i drażniąca. Poza tym nie mam do tego mydła innych zastrzeżeń.
2. rahua – odżywka do włosów. Rozpoczynam swoją przygodę z tą marką i już mi się podoba. Po pierwsze, nie wyobrażam sobie mycia włosów tylko szamponem. Muszę nałożyć odżywkę i basta. Rahua jest gęsta, ale nie jest tłusta, co czasami odżywkom się zdarza. Do tego dobrze się spłukuje, pomaga rozczesać włosy i nie zostawia na nich tłustej warstwy. Moje włosy oczywiście schły sobie na świeżym powietrzu, co też dobrze im zrobiło.
3. santaverde – czysty żel aloesowy. Został mi po lecie i idealnie nadawał się w krótką podróż. Nie biorę ze sobą do torby podróżnej żadnych oliwek od czasu, kiedy opakowanie nie wytrzymało podróży w luku bagażowym i oliwka wypełzła w dowolnym kierunku (czyli wszędzie). Żel z tubki nie uciekł. Przyznaję też, że nie wzięłam ze sobą kremu z filtrem, dlatego ten aloes miał pełnić funkcję zbawczo-naprawczą po słońcu, ale moje obawy okazały się niepotrzebne. Koniec września to nie lato, a weekend nad Gardą to nie dwa tygodnie plażowania.
4. Zamiast słoiczka kremu do twarzy wzięłam próbki. Sylveco – znane i lubiane. Zawsze wiem, czego się spodziewać i jeszcze na żadnym kosmetyku tej marki się nie zawiodłam. Lekki krem nagietkowy jest idealny od późnej wiosny po wczesną jesień. Szybko się wchłania i nawilża. We Włoszech nie mogłam nie wypróbować włoskiej marki ekologicznej Bema. Aż mi się chciało czytać wszystko po włosku na opakowaniu. Te próbki okazały się zaskakująco wydajne. Jedna próbka wystarczyła na rano i wieczór na całą twarz wraz z szyją i dekoltem. Też błyskawicznie wszystko się wchłonęło.
5. Beyond skincare – krem pod oczy. Kiedyś w podróży wystarczył mi zwykły krem do twarzy. Z wiekiem nie ruszam się nigdzie bez kremu pod oczy. Zresztą opakowanie kremu pod oczy jest zawsze niewielkie, więc nawet w bagażu podręcznym można go zmieścić. Beyond jest w opakowaniu airless z pompką, która przeżyła lot samolotem (kiedyś podobne opakowanie mi się zepsuło i nijak nie mogłam wyjąć z niego kremu, co było wyjątkowo irytujące). Sam krem zaliczam do ulubionych pod oczy. Nie migruje, nawilża, szybko się wchłania, nadaje się i pod oczy, i na powieki.
6. john masters organics – mgiełka-tonik do twarzy i włosów. Szczerze – do włosów to mi go szkoda. Do twarzy jest świetny. Odświeża, nawilża i przyjemnie pachnie lawendą, choć nie zawsze lubię ten zapach. Opakowanie jest na tyle małe, że przejdzie przez podręczną kontrolę lotniskową płynów.
7. dr. organic – mokre chusteczki. Już któryś raz z kolei doceniam tego typu kosmetyki w podróży. Poczynając od umycia rąk, przez odświeżenie twarzy, na wycieraniu plam z ubrania skończywszy. To absolutny niezbędnik poza domem. Myślałam, że zapach drzewa herbacianego będzie intensywny, ale okazał się dość łagodny. Tea tree jest tu bardziej dla dezynfekcji i nie ma nic wspólnego z ostrym aromatem eterycznego olejku.
Szkoda, że ten weekend minął tak szybko. Na szczęście wspomnienia pozostaną na dłużej. Chętnie znów bym gdzieś pojechała. Nie tylko po to, żeby zabrać ze sobą kilka fajnych kosmetyków naturalnych do wypróbowania.
PS. Zdjęcie plus stylizacja kosmetyków to dzieło mojego mężczyzny:)