Oto wszystkie moje dezodoranty – lepiej lub gorzej działające, ale zacznę od rozbrojenia bomby:
Biotherm – tak, to dezodorant z aluminium. Używam okazjonalnie kiedy przede mną wyjątkowo długi, stresujący dzień. Zaraz po powrocie do domu zmywam go wodą z mydłem. Stoi nieużywany od początku pandemii i potwierdzam teorię, że po odstawieniu aluminium naturalne dezodoranty zaczynają z czasem lepiej działać.
Lavera – kulka, alkohol z olejkami eterycznymi, nie zostawia śladów na ubraniu, jednak te 24h na opakowaniu to na wyrost. Starczy góra na pół dnia.
Lovefresh – oparty o sodę oczyszczoną, pięknie pachnie grejpfrutem. Sztyft wygodny, ale czasem trze za bardzo.
Nuud – pokładam w nim duże nadzieje, oparty o srebro i dzięki temu ma działać jak antyperspirant (blokująco). Producent obiecuje skuteczność 3-7 dni. Jeszcze nie zaczęłam go używać. Muszę najpierw skończyć te otwarte.
Ringana – nie wiem, jak udało im się rozetrzeć na miazgę sodę oczyszczoną (Sodium bicarbonate), do tego antybakteryjny tlenek cynku. Jest bardzo kremowy, trochę klejący, ale przez to świetnie się nakłada. Do tego pompka airless (higieniczna, bardzo rzadka w dezodorantach). To moje zaskakujące odkrycie, naprawdę działa.
Wooden Spoon – klasyk oparty o sodę oczyszczoną. To zapas, jeszcze nie otwarty.
Schmidt’s – jeden z pierwszych dezodorantów do nakładania (szpachlowania) pod pachę. Fenomenalny różany zapach, który się całkiem długo utrzymuje.
Mg Life – polska marka z powodzeniem może konkurować z zagranicznymi dezodorantami, choć dobrze byłoby go trochę drobniej zmielić (trafiają się grudki). Też oparty o sodę.
Wszystkie dezodoranty (biotherm pomijam) mają naturalny zapach, co bardzo cenię. Większość oparta o sodę oczyszczoną, który to składnik uważam za najlepiej działający w naturalnych dezodorantach. Zdetronizować go może jedynie srebro, ale o tym opowiem, jak przetestuję Nuud.