Wykorzystując piękny słoneczny dzień, co w październiku należy do rzadkości, postanowiłam zrobić zdjęcie toniku Pure Skin Food. Nówka sztuka opakowanie, jeszcze nie używana szklana buteleczka (to szkło ma tu zasadnicze znaczenie). A potem sobie poużywam i za jakiś czas napiszę, czy mi się podoba, czy nie.
Wyszłam więc na spacer z dziecięciem, żeby połączyć dwa w jednym, przyjemnie z pożytecznym, Tosia na spacerze, a ja zrobię zdjęcie kosmetyku, żeby było ładne tło, a nie tylko w kółko moja łazienka (bardzo atrakcyjna do zdjęć, ale po jakimś czasie jednak monotonna).
Tosia tuptusia, a ja szukam fajnego, najlepiej zielonego, tła, co na moim osiedlu wcale nie jest takie proste. Udało mi się końcu znaleźć małą alejkę między blokami, odpowiednio zadrzewioną i z trawnikiem. Przestrzeń mała, Tosia nie ucieknie. Jest ławeczka, a więc na czym postawić buteleczkę toniku. W tle zieleń, popołudniowe słońce świeci odpowiednim ciepłym światłem.
Ustawiam, przymierzam, przestawiam, łapię od dołu, potem od góry. Wciąż nie to. Tosia tuptusia w moją stronę i pyta się stanowczym „yyyyyyyy?!” – czyli co to jest? Więc jej tłumaczę, że to taka ładna zielona buteleczka, kosmetyk naturalny, jak będziesz starsza, to też będziesz takich rzeczy używać, itd. W tym samym czasie złapałam odpowiedni kąt przymierzałam się do ujęcia. Tosia była gdzieś w pobliżu.
Dostrzegłam małą rączkę z boku kadru. Za chwilę wysunął się rękaw w kwiatki. Z prędkością światła Tosia zbliżała się do ławeczki, na skraju której stała pięknie oświetlona zielona buteleczka naturalnego toniku Pure Skin Food o zapachu orange blossom. Wiedziałam już, co się stanie, ale nie mogłam temu w żaden sposób zapobiec. Nieuchronne nadciągało nieubłagalnie. W ułamku sekundy podjęłam decyzję, żeby uwiecznić ostatnie chwile toniku na ławeczce, skąpanego w popołudniowym słońcu, które odbijało się w butelce, podkreślając jej wyjątkową zieleń.
Nastąpiło zderzenie rączki z tonikiem i usłyszałam „plask!”…
Rozbita buteleczka leżała na chodniku. Atomizer przetrwał nienaruszony. W powietrzu unosił się zapach gorzkiej pomarańczy. Tosia skwitowała całe zajście pytającym „uuuueeee?” i oddaliła się na wszelki wypadek z miejsca zdarzenia.
Nie przekonam się już o odżywczych i nawilżających właściwościach toniku, nie dowiem się, jak bardzo poprawia koloryt skóry, nie sprawdzę czy nada mojej skórze blasku. A jego skład był taki piękny.
Zostało mi po nim na pamiątkę zdjęcie. Ładne, prawda?
Ustawiam, przymierzam, przestawiam, łapię od dołu, potem od góry. Wciąż nie to. Tosia tuptusia w moją stronę i pyta się stanowczym „yyyyyyyy?!” – czyli co to jest? Więc jej tłumaczę, że to taka ładna zielona buteleczka, kosmetyk naturalny, jak będziesz starsza, to też będziesz takich rzeczy używać, itd. W tym samym czasie złapałam odpowiedni kąt przymierzałam się do ujęcia. Tosia była gdzieś w pobliżu.
Dostrzegłam małą rączkę z boku kadru. Za chwilę wysunął się rękaw w kwiatki. Z prędkością światła Tosia zbliżała się do ławeczki, na skraju której stała pięknie oświetlona zielona buteleczka naturalnego toniku Pure Skin Food o zapachu orange blossom. Wiedziałam już, co się stanie, ale nie mogłam temu w żaden sposób zapobiec. Nieuchronne nadciągało nieubłagalnie. W ułamku sekundy podjęłam decyzję, żeby uwiecznić ostatnie chwile toniku na ławeczce, skąpanego w popołudniowym słońcu, które odbijało się w butelce, podkreślając jej wyjątkową zieleń.
Nastąpiło zderzenie rączki z tonikiem i usłyszałam „plask!”…
Rozbita buteleczka leżała na chodniku. Atomizer przetrwał nienaruszony. W powietrzu unosił się zapach gorzkiej pomarańczy. Tosia skwitowała całe zajście pytającym „uuuueeee?” i oddaliła się na wszelki wypadek z miejsca zdarzenia.
Nie przekonam się już o odżywczych i nawilżających właściwościach toniku, nie dowiem się, jak bardzo poprawia koloryt skóry, nie sprawdzę czy nada mojej skórze blasku. A jego skład był taki piękny.
Zostało mi po nim na pamiątkę zdjęcie. Ładne, prawda?