Są takie kosmetyki ekologiczne, które na pierwszy rzut oka mnie nie powalają. Podchodzę do nich nieco sceptycznie, a potem nagle niczym wulkan namiętności rodzi się obsesja ich używania i wpadam w kompletny i bezwarunkowy zachwyt nad nimi. Zapach, który na początku był tylko oryginalny (żeby nie powiedzieć nieciekawy), zrobił się zniewalający. Odkrywam kolejne zastosowania takiego kosmetyku i jestem coraz bardziej od niego uzależniona. Tym razem jest to masło shea.