Po miesiącach używania dziecięcej oliwki, w końcu mam coś tylko dla siebie (dla Tosi zostają kąpielowe zabawki;)). To marchewkowy olejek do ciała z Zielonego Laboratorium. Nazywam go marchewkowym, choć to nie jest jego pełna nazwa, ale mnie się tak kojarzy, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego kolor.
Stosuję ten olejek do całego ciała, zwykle raz dziennie, a czasami nawet rzadziej (czasu przy dziecku wciąż brakuje;)). Mimo to mam cały czas porządnie nawilżoną skórę. Zawsze poznaję to po suchych łydkach – to taki mój własny test nawilżenia. Teraz suche nie są w ogóle. Jednak nie stosuję olejku na mokre ciało, tylko już na osuszone ręcznikiem. Dodatkowym jego plusem jest to, że nie muszę czekać zbyt długo, żeby się wchłonął. Jest oczywiście (jak na olej przystało) tłusty, ale szybko wsiąka.
Widzę też efekt wygładzający, zwłaszcza na udach i pośladkach. Jedynymi moimi ćwiczeniami są tylko od czasu do czasu przysiady, więc tym bardziej się cieszę z takiego działania olejku. Ciało nabiera też delikatnego zdrowego kolorytu.
Jedyne zastrzeżenie mam do opakowania, bo czasami za dużo mi się wylewa z buteleczki. Nie nabrałam jeszcze wprawy w tym, jak powinnam go nakładać, aby nie wylało się za wiele za jednym razem. Jednak nie jest to jakiś znaczący minus.
Cieszy mnie też kolejna na rynku polska marka kosmetyków naturalnych. Zawsze wyszukuję rodzimych perełek w kwestii kosmetyków z dobrym składem. Szkoda, że jeszcze nie są one szerzej dostępne w sklepach stacjonarnych, ale mam nadzieję, że to tylko kwestia czasu.