Chwilę słońca w obecnym ostatnio wszędzie smogu złapałam i uwieczniłam na zdjęciu zużyte przeze mnie kosmetyki. Wszystkie zimowe, tłuste i pachnące. No… może z wyjątkiem pasty do zębów.
Zacznijmy od peelingu do ciała Iossi. To niewielka krakowska manufaktura, której właścicielka działa z autentyczną pasją. Kosmetyki są dopracowane, mają bardzo dobry skład. Plus także za szklane opakowanie. Ciężkie, ale zawsze lepsze niż plastik. Peeling jest cukrowo-solny, a więc drapak. Na stronie przestrzegają, żeby nie używać na uszkodzoną skórę. W efekcie szczypie nawet na nieuszkodzonej skórze, ale ja lubię od czasu do czasu tak się wyszorować, bo wtedy od razu widzę, jak poprawiam ukrwienie na skórze (czerwone placki), a za chwilę mam super gładką skórę. Jeśli nie lubicie ostrych peelingów to ten lepiej omijać z daleka.
Peeling ma sporo olejków eterycznych, trzeba go trzymać z dala od małych dzieci. Ja go stosowałam, jak Tosia już śpi, żeby nie przyszło jej do głowy go używać razem ze mną. Mieszanka olejków eterycznych pachnie bardzo przyjemnie. Rozmaryn i limonka – faktycznie jest cytrusowo i nieco ziołowo. Unoszący się w łazience zapach to jak małe SPA, do którego permanentnie nie mam czasu się wybrać. Dla mnie to przyjemność dla ciała i zmysłów. Człowiek po takim peelingu od razu lepiej się czuje.
Drugi peeling jest znacznie łagodniejszy, choć też trochę szoruje. To scrub do dłoni Phenome. Teraz jest już nowe opakowanie tego peelingu, ja miałam jeszcze stare. Podobnie jak nie mam czasu na SPA, to nie mam czasu na regularny manicure. Posiłkuję się wówczas tym scrubem. Najpierw myję ręce wodą z mydłem, a potem nakładam peeling i myję ręce jeszcze raz. Myję w taki sam sposób, jak to robią lekarze przed operacją – dokładne mycie dłoni po zewnętrznej i wewnętrznej stronie, każdego palca z osobna, wcieram też w skórki wokół paznokci (tego akurat chirurdzy nie robią raczej). Oczywiście robię to gdy nie mam lakieru, żeby olejki wsmarować w płytkę paznokciową. Trzeba dokładnie spłukać, bo peeling jest bardzo tłusty. Za to po wytarciu ręcznikiem dłonie idealnie gładkie. Są lekko tłuste, więc wtedy lepiej nie malować paznokci. Ja daję im trochę odpocząć i zamiast lakieru wcieram grubą warstwę masła shea.
Sprawdzona firma – Ministerstwo Dobrego Mydła – to dobrej jakości masło shea. Nierafinowane, ma ten swój charakterystyczny zapach, który bardzo lubię (wiem, że to brzmi dziwnie, ale mój nos po odzwyczajeniu się od sztucznych zapachów lubi takie rzeczy jak zapach masła shea albo mydła Aleppo). Po peelingu do dłoni masło shea traktuję jak maseczkę do rąk. Staram się nic nie robić przez dłuższą chwilę (bywa, że to mission impossible) i pozwolić shea pracować, czyli mocno nawilżać skórę rąk.
Poza dłońmi stosuję masło shea do stóp, na łokcie i kolana, a także na drobne otarcia naskórka – szybciej się goją. Masło shea stosuję też czasami do usuwania pryszczy – nie zapycha, a bardzo dobrze łagodzi.
Na koniec pasta do zębów bez fluoru Lenz. Fluor – rzecz kontrowersyjna. Nie jestem tutaj ortodoksyjna w żadną stronę i stosuję na przemian pastę z fluorem i bez. Ale dla dziecka – wyłącznie bez fluoru, dopóki nie nauczy się porządnie wypluwać pastę. Dlatego tę pastę Lenz stosowałyśmy razem z Tosią. Najfajniejsze jest to, że ta pasta w smaku i konsystencji w niczym nie ustępuje tradycyjnym pastom. Ta po prostu ma lepszy skład i do tego certyfikat NaTrue. Przywiozłam ją z Niemiec i niestety nie widziałam w Polsce, ale jeśli będziecie za granicą, to zdecydowanie polecam jej zakup.