Jestem smakoszem herbat. Jeśli czarna – to earl grey z dodatkiem prawdziwej bergamotki, a nie sztucznego aromatu. Jeśli zielona, to najlepiej japońska sencha. Białą piję rzadko, pewnie dlatego, że rzadko trafiam na dobrą gatunkowo białą herbatę.
Natomiast jeśli chodzi o czerwoną rooibos to najlepsza jest Pukka. Wiele rooibosów już próbowałam, ale ta jest zdecydowanie najlepsza. Nie tylko dlatego, że jest organiczna, choć już dawno przekonałam się, że organiczne herbaty są nieporównywalnie lepsze od tych zwykłych (podobnie jak z kosmetykami). Jest klasyczną czerwoną herbatą, ale wzbogaconą jakimś głębszym, lekko słodkim smakiem. Być może słodycz zawdzięcza miodowemu dodatkowi honeybush. Tak, czy inaczej, to najlepszy znany mi rooibos. Za dobrą herbatę jestem gotowa zapłacić więcej. Co z tego, że mam w promocji opakowanie za 3,99, skoro smakuje jak ziółka lecznicze, a torebka wygląda tak, jakby do niej nasypali zamiecione odpadki po prawdziwej herbacie.
Pukka to kolejna marka, którą sprowadzałam kiedyś zza granicy, aż w końcu trafiła do Polski, a na dodatek cały stand pojawił się w aptece koło domu. Nie mogłam się oprzeć. Oprócz słodko-miodowego rooibos wybrałam jeszcze detox. Lubię anyż, koper i kardamon. Wybrałam tę herbatę ze względu na składniki, a nie nazwę. Nie czuję się, jakbym potrzebowała teraz jakiegoś super detoksu. Smak jest głęboki, też lekko słodkawy, dlatego obu herbat nie trzeba słodzić. Ja zresztą żadnej herbaty nie słodzę. Nawet czarną z cytryną piję zwykle bez cukru.
Następnym razem, gdy będę w aptece, spróbuję innych smaków Pukka. Widziałam gdzieś w sieci zdjęcie kuchennej szuflady wypełnionej po brzegi kartonikami z różnymi herbatami tej firmy. Marzy mi się coś w tym stylu. Taka szuflada to prawdziwy skarb, ale i spory wydatek. Tymczasem zadowolę się wybranymi smakami, a za chwilę sięgnę po następne, bo rooibos wyjątkowo szybko ubywa.