Czas na przegląd kosmetyków, które aktualnie używam do ciała. Przy dziecku nie mam czasu na osobny balsam ujędrniający, krem do stóp, serum do biustu, do szyi i dekoltu. Tu liczy się czas, a już możliwość wsmarowania czegoś po kąpieli to jest spory luksus. Także moja pielęgnacja ciała jest dość minimalistyczna w tej chwili. Nie wykluczam, że to się w przyszłości zmieni, choć teraz nie narzekam. Żeby zaoszczędzić cenny czas wybrałam zamiast balsamu do ciała oliwkę (a nawet dwie), bo to jest dla mnie kosmetyk najbardziej odżywczy, wielofunkcyjny (do smarowania od stóp po dekolt). Ale po kolei:
1. olejek rahua amazon oil – to olejek już sam w sobie luksusowy. Składniki z lasów tropikalnych z Amazonii nie zdarzają się często w olejkach do ciała. Sam olejek jest w szklanej buteleczce z pompką, przez co nakłada się trochę wolniej na ciało, ale z drugiej strony nie leci bez opamiętania, jak z normalnego opakowania. Zapach ma bardzo przyjemny, delikatny, nie jest słodki, pachnie naturalnie, ale ładnie (w sensie nadaje się dla początkujących użytkowniczek kosmetyków naturalnych przyzwyczajonych do sztucznych zapachów i nietolerujących ziołowych naturalnych aromatów). I ten zapach utrzymuje się przez jakiś czas na skórze, co mi bardzo odpowiada. Używam od czasu do czasu, bo mi go szkoda tak szybko zużywać, a poza tym nie zawsze mam dla niego czas.
2. krem do rąk żurawinowy Pat&Rub – bez kremu do stóp mogę się obyć, ale krem do rąk zawsze jakiś używam i muszę mieć go na półce. Od razu wywaliłam zatyczkę, bo łatwiej i szybciej aplikuję naciskając z góry na pompkę, a nie bawię się w zdejmowanie wieczka, które często mi spadało na podłogę powodując hałas grożący obudzeniem śpiącego dziecka. Krem jest odpowiednio tłusty, ale dobrze i szybko się wchłania. To nie pierwsze i na pewno nie ostatnie moje opakowanie. Uwielbiam ten zapach (najbardziej jesienią i zimą) i bogatą konsystencję. Używam kilka razy dziennie. Tosi zapach żurawiny też nie przeszkadza, gdy biorę ją na ręce mając posmarowanie dłonie tym kremem.
3. dezodorant Tom’s of maine – marka w Polsce niedostępna, nie wiem, czy można go kupić w jakimś sklepie internetowym z wysyłką do Polski. Ja go mam z USA (z mojego ulubionego Whole Foods’a). Dezodorant jest bez zapachu, zupełnie neutralny, więc pasuje do wszystkich zapachowych kosmetyków i perfum. Czy nazwałabym go long lasting? Niekoniecznie. Nie ma się co oszukiwać – dezodoranty ekologiczne nie mogą konkurować z antyperspirantami z aluminium. Nie spotkałam jeszcze takiego naturalnego, który trzymałby pot w ryzach od świtu do nocy, a już na pewno nie przez 24h. Jednak poza upalnym latem ten dezodorant daje radę i jestem z niego zadowolona. Jest w sztyfcie i nie zostawia żadnych śladów na ubraniu, co też jest dla mnie ważne.
4. oliwka pielęgnacyjna dla niemowląt Hipp – przyznaję się bez bicia, że podbieram dziecku;) To świetny produkt do codziennej pielęgnacji. Skład prosty i naturalny. Bardzo lubię ten zapach, choć dla dzieci moim zdaniem jest nieco intensywny. Smaruję się tą oliwką od stóp po szyję. Jedynym jej minusem jest to, że szybko znika z butelki. Ale na szczęście nie jest droga, więc nie ma problemu.